Na seans wybierałem się z przeświadczeniem, że kolejny film braci Coen zobaczyć trzeba. To przecież pewniak. Tylko ten reżyserski duet od lat nie zawodził swoich fanów. Każdy ich film był jak specyficzny miks gatunkowy łączący barwne postaci i groteskowe ujęcia problemów natury bardzo pospolitej. A wszystko to przetykane często tam i ówdzie kryminalną nitką. Smakowało zawsze. Niestety tym razem jestem lekko rozczarowany…
Ave, Cezar! to z jednej strony hołd dla srebrnych lat Hollywood, gdzie zza rogu wychylały się złowieszczo telewizory, a kina powoli pustoszały. Z drugiej strony to opowieść o niegasnącym kulcie aktora – gwiazdora i wszystkich przypadłościach, które gwiazda posiadać powinna. Niesforna, sprawiająca kłopoty, histeryczna, chimeryczna, a przede wszystkim rozpieszczona. Nad tym wszystkim trzyma pieczę (a dokładnie nad studiem filmowym Capitol Pictures) Eddie Mannix (Josh Brolin). Facet robi wszystko, żeby interes się kręcił: sprawdza postęp prac przy kolejnych produkcjach, spełnia zachcianki gwiazd (ale raczej w kontrolowany sposób), zamiata pod dywan ich niecne występki. Wszystko dla studia. Jest trochę jak Harvey Keitel w Pulp Fiction (1994). Mannix naprawdę ogarnie wszystko należycie. Pod jego rządami nie spadnie włos z głowy nikomu związanemu ze studiem. Tyle tylko, że Mannix zaczyna się wahać… I nie chodzi tu o chaos w robocie. Eddie to oaza spokoju. Nawet gdy prowadzi spotkanie z czterema przedstawicielami różnych wyznań pytając, czy produkcja o Chrystusie nikogo z nich nie urazi, to na chwilę nawet nie traci spokoju ducha.
Ave, Cezar! to zbiór kilku epizodów, w których Mannix musi poradzić sobie z codziennymi sprawami zaprzątającymi głowę kierownika dużego studia. Co ciekawe, żaden z tych problemów nie wydaje się być zatrważająco trudny do rozwiązania i główny bohater zręcznie przechodzi od problemu do problemu. Wątkiem głównym rozciągającym się na cały seans jest porwanie Bairda Whitlocka (George Clooney). Nastręcza to kilku problemów Eddiemu. Trzeba zorganizować okup, znaleźć zastępcę do roli, gdyż każdy dzień zwłoki to kilka tysięcy dolarów opłat dla statystów. Załatwiając, rozmawiając i ustawiając swoich pracowników (reżyserów, aktorów, statystów) z niezwykłą wirtuozerią zdąży jeszcze mieć rozmowę z headhunterem z branży zbrojeniowej. Czy Mannix zostanie i będzie dalej prowadził „ten cyrk”, czy jednak skusi się i obejmie posadę przy „poważnych rzeczach” w Lockheed Corporation? Człowiek z kompani zbrojeniowej macha mu przed oczyma zdjęciem z wybuchu bomby wodorowej. „Byliśmy tam” – mówi, tym samym próbuje zdyskredytować branżę rozrywkową sugerując jej niepoważny charakter.
Rzeczywiście Hollywood w filmie
Ave, Cezar! to fabryka snów. Jak sen wygląda film kręcony z DeeAnną Moran (Scarlett Johansson), która niczym bajkowa syrenka wyłania się z basenu i posyła w kierunku kamery promienny uśmiech. To tylko filmowa ułuda, gdyż DeeAnna za kulisami klnie jak szewc, pali i ma ciągle problemy z partnerami. No, ale od czego jest Mannix. Oni mają tylko grać i przynosić dochód. Mają być gwiazdami! I cały film gwiazdami jest wypełniony.
Bracia Coen zdecydowanie zagalopowali się w swojej wizji. Zrobili fajną, nawet melancholijną podróż do lat 50-tych, chociaż z dogasającym blichtrem, to mimo wszystko uroczym. Brakowało mi katastrofy. Brakowało mi momentu, w którym któryś z bohaterów przestąpi próg i wszystko zacznie się walić. Być może takie miało być przesłanie filmu? Ten świat jest jak bajka i de facto nic złego zdarzyć się nie może. Był moment, gdy podczas przeglądu nakręconego materiału z Hobie Doylem miał miejsce groźny incydent z udziałem montażystki. Pomyślałem, że to własnie jest ta chwila, gdy groteska zamieni się w grozę. Jednak nie… Zresztą cały fragment z Hobiem Doylem był świetny. W tej roli wystąpił Alden Ehrenreich – świetny w całym swoim epizodzie, gdy musiał zejść z konia i odnaleźć się w artystowskim kinie pod batutą Laurence’a Laurentza (Ralph Fiennes). Z pewnością najlepiej na filmie będą się bawić osoby rozkochane w tym holywoodzkim okresie i to właśnie z nimi twórcy trzymają sztamę przez cały seans. Nie wyjaśniają, że Mannix to autentyczna postać (de facto zatrudniony był w MGM). Nie starają się również w żaden sposób naprowadzić na trop w przypadku reszty obsady (a każdy z nich ma odzwierciedlenie w historii kina).
Zawodzi potraktowany karykaturalnie aspekt symboliczny wielu scen. Jak na przykład pytanie do odgrywającego postać ukrzyżowanego, czy jest głównym statystą, czy pobocznym. Albo rozmowa z przedstawicielami czterech wyznań, czy w końcu spisek scenarzystów wymierzony w przemysł filmowy. Gros tych scenek powinno do czegoś prowadzić, a nie być zamkniętymi anegdotami. Rozumiem, że specyfika kina braci Coen polega na tym, że ich filmy właśnie tak są skonstruowane, jednak poszczególne sceny u nich zawsze nawiązywały do głównej osi fabuły. Tutaj pisząc kolokwialnie… rozlazło się 🙂
PS No, ale Dolpha Lundgrena jako dowódcy łodzi podwodnej to przegapiłem 🙂
Za seans dziękuję sieci kin.
Czas trwania: 106 min
Gatunek: Komedia, Dramat
Reżyseria: Ethan Coen, Joel Coen
Scenariusz: Ethan Coen, Joel Coen
Obsada: Josh Brolin, George Clooney, Alden Ehrenreich, Ralph Fiennes, Scarlett Johansson, Tilda Swinton, Channing Tatum, Jonah Hill, Christopher Lambert
Zdjęcia: Roger Deakins
Muzyka: Carter Burwell