Na seans zdecydowałem się głównie w związku z reżyserem – Paulem Feigiem, który jest w trakcie realizacji remaku Ghostbusters. To ten remake, który tak wzburzył rzeszę fanów Pogromców Duchów, gdyż ma być w pełni obsadzony ekipą żeńską. Paul Feig jest również twórcą jednej z moich ulubionych komedii ostatnich lat, filmu Druhny (2011). Co ciekawe, właśnie przy okazji wspomnianych Druhen, reżyser stał się współtwórcą sukcesu Melissy McCarthy. Owszem, eksploatuje ją od tamtego czasu karygodnie, jednak znalazł na to taki sposób, że wciąż wypada to w miarę świeżo.
Agentka to komedia szpiegowska, jednak nie z kawalarzami szpiegami, którzy za szpiegów uchodzą, a nic o robocie nie wiedzą (vide
Szpiedzy tacy jak my Johna Landisa z 1986 roku). To komedia o szpiegu, który na szpiega nie wygląda, a szpiegiem jest świetnym. Całość opiera się na schemacie opowieści o niezwykle utalentowanej osobie, która siedzi w bezpiecznym biurze i nie do końca może wykorzystać swoje umiejętności. Innymi słowy, praca agentów w filmie Feiga wygląda tak: szpieg wycięty od sztancy służącej do wycinania szpiegów idealnych (ta sama sztanca, której używają do wycinania Bondów) odwala brudną robotę w obcym państwie (w tym przypadku w Warnie w Bułgarii), a na miejscu w Londynie prowadzi go równie doświadczony agent, acz o innych walorach fizycznych.
Obserwujemy agenta Fine’a (Jude Law) wykonującego niewiarygodne zadania i podpowiadającą mu wszystko agentkę Susan Cooper (Melissa McCarthy). Sceny otwierające w Agentce to spektakularna akcja mająca zaostrzyć tylko apetyt na więcej. Fine walczy wręcz, strzela, ucieka. Problem przychodzi później, gdy podczas kolejnej akcji Fine znika, a na odsiecz wyrusza Susan. Karkołomny pomysł agencji okazuje się strzałem w dziesiątkę…
Nie dostaniecie tutaj nic więcej ponad to, czego się z pewnością spodziewacie. Czasem są sprośne dowcipy (chociaż dalekie od kloacznych), wulgarne słownictwo i pełno gagów wynikających z nieprzystającej do właściwych ram kina szpiegowskiego McCarthy. Sceny z męskim penisem są absolutnie nie do wyrzucenia z pamięci. Sama McCarthy to po prostu wulkan energii. Jest zabawna, ostra i leci po bandzie w każdej sytuacji. Jednak największą niespodzianką jest występ Jasona Stathama w roli samca alfa, który podobno z niejednego pieca chleb jadł. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, gdy opowiadał bezustannie jak idealnie jest przygotowany do swojej pracy i czego już na polu walki nie przeżył. Wszystko to było oczywiście okupione niebotycznymi stratami jakie poniósł (np. jego siostra wypadła z samolotu i potrącił ją inny samolot). Statham jest więc twardzielem jak zwykle. To scenariusz i dialogi uczyniły z niego postać zabawną.
Jak film traktuje o specjalnych agentach, to akcja musi być osadzona przynajmniej w kilku miejscach na naszym globie. Nie powinniście być w tym aspekcie rozczarowani. Film kręcono w kilku europejskich stolicach: Paryż, Budapeszt, Rzym. Dodaje to oczywiście odpowiedniego kolorytu całości. Akcja jest szybka i przez większość seansu rozgrywa się na ostrzu (komediowego) noża.
Podobało mi się.
Czas trwania: 119 min
Gatunek: Komedia
Reżyseria: Paul Feig
Scenariusz: Paul Feig
Obsada: Jude Law, Melissa McCarthy, Jason Statham, Bobby Cannavale, Rose Byrne
Zdjęcia: Robert D. Yeoman
Muzyka: Theodore Shapiro