Wiadomym jest, że burzliwe życie rockmana stanowi zawsze dobry materiał na film, jak The Doors (1991) w reżyserii Olivera Stone’a. To, obfitujące w mniej spektakularne ekscesy, również może być świetnym tłem do opowieści, na przykład Control (2007). Jest również szereg filmów o fikcyjnych muzykach, zespołach etc. W przypadku Eddie i krążowniki mamy do czynienia z przełożeniem na język filmowy fikcji literackiej – powieści P.F. Kluge’a pod tym samym tytułem.
Michael Paré to był dobry wybór i rzeczywiście nie zawiódł. Zresztą, był to jego debiut, więc oczywistym jest, że dał z siebie wszystko. Na ekranie wypada charyzmatycznie, na scenie tryska energią i wyraźnie zaraża resztę zespołu miłością do rock’and’rolla. Brakuje tutaj niestety próby odpowiedzenia na kilka pytań. Oczywiście nie chciałbym mieć odpowiedzi prostych. Reżyser nie skupia się niestety na tle i okolicznościach, a raczej wkłada w usta Eddiego to co można było pokazać. Tak jak w scenie z monologiem na złomowisku. Scena jest świetna i pokazała dobitnie, że Michael Paré miał predyspozycje, by porwać publiczność w kolejnych filmach, jednak to za mało dla tego filmu. To tak jakby akcja rozgrywała się obok i wszystko było z wokalistą w porządku, a dopiero po „przemowie” do widzów dociera, co się naprawdę dzieje z Eddiem. Być może byłem tak nieuważny i wszystko skryło się w relacjach pomiędzy członkami bandu? Ja niestety nie zauważyłem nadchodzącej tragedii.
Czas trwania: 95 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Martin Davidson
Scenariusz: Martin Davidson, Arlene Davidson, P.F. Kluge (powieść)
Obsada: Michael Paré, Tom Berenger, Ellen Barkin
Zdjęcia: Fred Murphy
Muzyka: John Cafferty