Wielkie i ponadczasowe dzieło Akira Kurosawy z 1980 roku nie zestarzało się ani na jotę. Akcja przypada na schyłek okresu Sangoku (trwającego w okresie 1493-1573, bitwa z finału datowana jest na maj 1574 roku) i opowiada o wydarzeniach skupiających się wokół Shingena Takedy (w podwójnej roli Shingena i jego sobowtóra wystąpił Tatsuya Nakadai). To był trudny czas dla przywódców. Spiski i skrytobójcy zmusili do powzięcia nowej strategii przy ochronie głowy rodu. Posiadanie sobowtóra nie było oczywiście żadną tajemnicą. Każdy wiedział, że Shingen takiego ma (chociażby bardzo podobnego brata). Jednak w tym przypadku sobowtór został wykorzystany w innym celu. Sobowtór „przedłużył” życie „pana”.
Akcja rozpoczyna się w momencie przeciągającego się w czasie oblężenia twierdzy. Podczas kolejnego wieczoru, gdy z wieży dochodzi piękna melodia na flet, Shingen zostaje postrzelony z arkebuza. Wszyscy wiedzą o zranionym wodzu, jednak nie wszyscy wiedzą jakie są plany najbliższego otoczenia władcy…
Szybki jak wiatr. Spokojniejszy niż las. Gwałtowny jak ogień. Niewzruszony jak góra.
Nie można ot tak przyznać się do śmierci głównodowodzącego (i to jeszcze śmierci, która nastąpiła w tak trywialny sposób). Przez kolejne trzy lata rolę Shingena ma „grać” tytułowy kagemusha, czyli sobowtór. Wyobraźcie sobie teraz człowieka, złodzieja z nizin społecznych, który ledwo uszedł z życiem spod ostrza kata. Ma teraz możliwość przyjąć rolę pana i władcy, opływać w dostatki, żyć jak człowiek. Przyjmuje tę rolę, jednak nic nie jest takie łatwe jak się wydaje. Sobowtór okazuje się być po prostu poczciwym człowiekiem, który zyskuje sobie sympatię co niektórych dworzan, wnuka, lecz nie Katsuyori Takedy (Ken’ichi Hagiwara) – syna zmarłego, któremu nie w smak jest oddawanie honorów fałszywemu panującemu.
Na domiar złego (a w rezultacie dobrego dla ogółu narodu), okazuje się, że przez swoją bierną skądinąd postawę, kagemusha kilkukrotnie powstrzymał rozlew krwi. Zaś porywczy Katsuyori za wszelką cenę chce doprowadzić do kolejnych zbrojnych konfrontacji. Jasne, że jest uznanym dowódcą, który niejednokrotnie sprawdził się na placu boju, jednak sukcesy zbrojnych szarży kawalerii powoli dobiegają końca. Zbliża się bowiem schyłek ery mieczy. Już przecież sam postrzał Shingena zwiastował coś, co brutalnie nadchodzi z zachodu…
Kurosawa stworzył monumentalne dzieło na kilku stopniach realizacyjnych. To nie jest seans łatwy w odbiorze. Trwający trzy godziny film to przede wszystkim dramat człowieka – marionetki. Idzie za tym ze wszech miar ponadczasowy przekaz dzieła Kurosawy. Aktualny, dotykający nas mocniej niż kiedykolwiek. Otóż kagemuscha może i siedzi na tronie, jednak tak naprawdę nie może nic. Tych kilka samodzielnych decyzji i tak jest bacznie śledzonych przez brata Shingena i kilkunastu mu najbliższych, zaufanych ludzi. Może i kagemusha jest sympatyczny, jednak do samego końca jest wykorzystywany. Jest lalką, którą co rusz pociągają za kolejne sznurki. Stanowi to tym mocniejszy wydźwięk, gdy wszystko się kończy. A zapewniam, że i w filmie i w życiu każda marionetka w końcu spada z tronu…
Nominowany do Oscarów
Kagemusha przegrał rywalizację w dwóch kategoriach, w których został
wyróżniony. Oscara za scenografię i dekorację wnętrz zgarnęła ekipa od
Tess Romana Polańskiego. Zaś statuetka za najlepszy nieanglojęzyczny obraz w roku 1981 znalazła swój dom w ówczesnym Związku Radzieckim i była to
Moskwa nie wierzy łzom w reżyserii Vladimira Menshova. Niestety nie widziałem obu, więc nie mogę skonfrontować pracy przy tych obrazach.
Kagemusha poraża dbałością o szczegóły wykonania dekoracji, a przede wszystkim strojów. Zdecydowanie przy tym trzeba nadmienić, że najlepszą opcją jest odbiór dzieła w najlepszej dostępnej jakości (miałem okazję oglądać w zremasterowanej wersji od The Criterion Collection, więc od pierwszych kadrów mogłem nacieszyć oko każdym szczegółem rynsztunku, każdego pojedynczego żołnierza). Przy omawianiu epickich, historycznych fresków traktujących między innymi o zmaganiach wojennych trzeba odpowiedzieć na pytanie: „Jak wypadły sceny batalistyczne?”. Rozmach jest i owszem, chociaż nie spodziewajcie się tutaj starć w zwarciu rodem z Braveheart. To raczej monumentalne przejazdy kawalerii z charakterystycznymi sztandarami. Obraz zdecydowane nie należy do tych gwałtownych. Niektórych może męczyć dosłowne potraktowanie życia „domowego” pana. Mamy tutaj kilkuminutowe ujęcia jak Shingen siedzi i kontempluje, co może być wyzwaniem dla tych niecierpliwych. Jeżeli więc po pierwszych scenach stwierdzicie, że film „jest nudny” (scena rozmowy Shingena, jego brata i ich sobowtóra), to odpuśćcie. Właśnie w tym tonie będą przebiegać kolejne trzy godziny. To, o czym trzeba napisać to genialna wręcz praca operatorów – Takao Saitô i Shôji Ueda (stali współpracownicy Kurosawy). Kolory, ujęcia i kilka nowatorskich zabiegów, jak pokazanie jednej z bitew, gdy w zasadzie nie widać potyczki, a wszystko rozgrywa się za wzgórzem. Całość jest odpowiednio wyostrzona krwistymi kolorami i sugestywną grą sobowtóra, który widzi zbliżającego się wroga.
To niemalże arcydzieło i rzeczywiście muszę przyznać, że dodałbym jeszcze kwadrans, by pokazać więcej walki w bliskim kontakcie. Jeden z producentów – George Lucas (odpowiedzialny za wejście filmu na rynek amerykański) narzekał, że w końcowym montażu skrócono czas finałowej bitwy.
Czas trwania: 180 min
Gatunek: Historyczny
Reżyseria: Akira Kurosawa
Scenariusz: Masato Ide, Akira Kurosawa
Obsada: Tatsuya Nakadai, Ken’ichi Hagiwara
Zdjęcia: Takao Saitô, Shôji Ueda
Muzyka: Shinichirô Ikebe