Kolejny film z „nowej ery” dla westernu. Co więcej, to kolejny bardzo dobry film z tego gatunku. Całą opowieść można „ugryźć” na dwa sposoby. Z jednej strony to rasowy western i kino drogi w jednym. Niepoprawny romantyk i panicz (prawie jak książe) Jay Cavendish (Kodi Smit-McPhee – ten dzieciak, który był w drodze z ojcem w Drodze) przemierza Dziki Zachód w poszukiwaniu miłości, która uciekła. Na początku nie wiadomo, czy miłość musiała uciekać przed kimś, czy też musiała uciekać „za czymś”. Nie ma jej, lecz Jay zna kierunek, w którym Rose „Róża” Ross (Caren Pistorius) skierowała swoje kroki.
Jay nie zna się na Dzikim Zachodzie. Mieszkał na swojej planecie, patrzył na gwiazdy i był daleki od zmartwień i rewolwerów. Wziął na podróż od cholery bagażu i przewodnik jak przeżyć w dziczy autorstwa Kanadyjczyka (nie ważne o kogo konkretnie chodzi. Sam fakt bycia Kanadyjczykiem stanowi chyba dla twórców powód do małej złośliwości). Mamrocząc peany na część ukochanej wygląda w podróży jak młodsza wersja Don Kichota, jednak bez jego waleczności. Na swojej drodze i na swoje szczęście jednocześnie, spotyka rewolwerowca i pilota przewodnika w jednym. Od początku można podejrzewać, że Silas Selleck (Michael Fassbender) nie znalazł się ot tak pośród głuszy przy boku Jay’a i nie uwolnił go z kolejnej opresji. Przy okazji zaoferował swoje usługi i za godziwą opłatą obiecał dostarczyć całego do lubej…
Chłopak nie porzuca swojej romantycznej natury, nawet w przypadku tak zbrodniczych aktów, jak ten w przydrożnym sklepiku. Co ciekawe, reżyser filmu John Maclean wrzuca swojego bohatera w kanony filmowe coming-of-age, jednak do końca nie pozbawia go pewnej staroświeckiej przypadłości. W momentach kryzysowych radzi sobie zdecydowanie lepiej niż inny młodziak na Dzikim Zachodzie –
Ben (Gary Grimes) z filmu Bydło Culpeppera (1972). Jay potrafi bowiem wypuścić się samotnie w dzicz i chociaż więcej z tego kłopotów niż pożytku, to te „wypady” i spotkania z różnymi osobliwymi jegomościami wychodzą tylko in plus w kwestii doświadczeń życiowych bohatera.
Czym więc okazuje się zestawienie niegościnnego, brudnego i wciąż okrutnego świataz delikatnym głównym bohaterem? To przypowieść, baśń o poszukiwaniu wartości, mądrości i życiowego celu. To także prawda o tym, jak zaślepieni miłością nie potrafimy dostrzec zagrożeń, które (tym bardziej w takim otoczeni) czyhają na nas na każdym rogu. Taki styl opowieści wymaga odpowiednich zabiegów audiowizualnych.
John Maclean poszedł dobrym tropem i czerpie przy tym pełnymi garściami od najlepszych, którzy doskonale czują się w konwencji fantasy ze szczyptą groteski i przy nieoczekiwanych, pełnych czarnego humoru akcjach. Są więc wysublimowane zdjęcia a’la Wes Anderson, ujęcia jak u Terrego Giliama oraz czarny humor wczesnego Tima Burtona. No i to wszystko przy wtórze poetyckiego języka Jima Jarmuscha. Czym byłby jednak western bez strzelanin. Chociaż nie wypełniają całego seansu, to stanowią świetne uzupełnienie przy mocnym przytupie na finał. Jeżeli chodzi zaś o ugryzienie tematu z drugiej strony, to nie sposób odnieść całości jako nawiązania do jednej z najsłynniejszych powieści XX wieku. Wystarczy zebrać kilka słów z powyższej recenzji, a całość w mig ułoży się w tytuł: Książę, gwiazdy, róża, podróż, pilot, przystanki, życiowe prawdy…
Polecam gorąco.
Czas trwania: 84 min
Gatunek: Western
Reżyseria: John Maclean
Scenariusz: John Maclean
Obsada: Kodi Smit-McPhee, Michael Fassbender, Ben Mendelsohn, Caren Pistorius
Zdjęcia: Robbie Ryan
Muzyka: Jed Kurzel