Po seansie filmu Ip Man (2008) ciężko nie sięgnąć po kolejną część. No, bo jeżeli częstują cię wyśmienitym posiłkiem, zjadasz wszystko i ciągle jesteś głodny, a obok stoi podobnie zastawiony stół, to co robisz? Rzuciłem się zatem mając w pamięci smak pierwszej części.
No i nie wiem z czego to wynikało. Nie wiem z czego wynikał taki brak szacunku twórców do widzów. Wiadomym było, że fabuła z jednej strony musi być w jakimś stopniu podporządkowana faktom z życiorysu mistrza. Z drugiej strony opieranie całego scenariusza na życiu w Hong-Kongu i ćwiczeniu kolejnych uczniów byłoby wbrew zasadom gatunku. Kino kopane, do którego z pewnością chce aspirować każdy z kolejnych tytułów traktujących o martial arts musi mieć walki na śmierć i życie.
O ile w pierwszej części z 2008 roku widz siedział i z rosnącym podnieceniem obserwował kolejne potyczki, aż do finałowej, to tutaj wszystko gdzieś uleciało.
Druga część jest bezpośrednią kontynuacja Ip Mana z 2008 roku. Ten sam reżyser Wilson Yip. Ci sami scenarzyści Chan Tai-Li i Edmond Wong. Zaś w rolę Ip Mana ponownie wcielił się Donnie Yen. Co się zatem stało, że się nie udało? W mig odpowiadam. Przecież wiecie jaka krzywda się dzieje dla filmu, gdy zły charakter jest źle poprowadzony. Otóż pierwsza połowa filmu daje pełną satysfakcję z oglądania. Ip Man otwiera szkołę, w której chciałby kształcić kolejne pokolenia ipków. Nic z tego! Trzeba się wkupić w łaski stowarzyszenia skupiającego wszystkie okoliczne ośrodki. Przewodzi im mistrz Hung Chun-Nam (legenda filmów o sztukach walki, tutaj również choreograf – Sammo Kam-Bo Hung). Wszystkie sceny początkowe, walka Ip Mana z Hungiem na stole i w końcu ogólny zarys sytuacji z tamtego okresu, ulice, scenografia i kostiumy – pierwsza klasa. Niestety został wprowadzony element groteskowy, a w rezultacie komiczny. Do Hong-Kongu przybywa mistrz bokserski Twister (?!) (w tej roli Darren Shahlavi, nieżyjący już aktor, kaskader i ochroniarz holywoodzkich gwiazd). Finałowy pojedynek ma być walką kulturową „dobrej”, starej szkoły chińskich sztuk walk ze złym, brudnym i zepsutym zachodem.
Nie przeczę, że Shahlavi miał umiejętności w sztukach walki. Niestety jego angaż jako boksera (chyba był jedynym mistrzem świata w boksie z takim idealnie prościutkim noskiem) to porażka. Do tego dochodzi jego przygotowanie aktorskie. Być może miał odgrywać karykaturalnego przeciwnika z irytującą nadekspresją, gdzie jedyne oznaki wściekłości można było poznać po kolejnych wykrzyknieniach OOOAAH! ARGHHH! Naprawdę, brakowało tylko komiksowego dymka nad nim. No i do tego dochodzi fakt, że nie przepadam za takimi egzotycznymi mezaliansami na ringu.
Postać Ip Man’a oczywiście ogląda się wciąż świetnie. Tutaj nic się nie zmieniło. Porusza się z gracją, a choreografia mistrza jest ułożona z najwyższą perfekcją. Niestety całość wypada blado głównie przez drugą część filmu i odpowiedzialnego za to oponenta. Całość odnotowuję jako średnią.
Czas trwania: 108 min
Gatunek: Akcja
Reżyseria: Wilson Yip
Scenariusz: Hiu-Yan Choi, Chan Tai-Li, Edmond Wong
Obsada: Donnie Yen, Sammo Kam-Bo Hung, Darren Shahlavi
Zdjęcia: Hang-Sang Poon
Muzyka: Kenji Kawai