Wydaje mi się, że nie nadużywam słowa „arcydzieło” w przypadku filmów, które bardzo mi się podobały. Wynika to raczej z faktu, że z założenia jestem ostrożny, bo a nuż po kilku tygodniach dojdę do jakiegoś wniosku albo przypomnę sobie o czymś, co rzuci cień na daną produkcję. W przypadku Peppermint Candy chciałbym już teraz wykrzyczeć to słowo, jednak powstrzymam się na moment. Na dzień dzisiejszy to rewelacyjny film.
To dramat i prawdziwa epopeja o cierpieniu jednostki w inwersji. Zaczyna się od śmierci i obrazu człowieka, z którym już naprawdę jest kiepsko. Na tyle, że dla osób postronnych czy starych znajomych wygląda niczym opętany. Tym człowiekiem i głównym bohaterem jednocześnie jest Yong Ho (Kyung-gu Sol). Reżyser od początku stawia widzów w trudnej sytuacji, bo ciągle widzimy bohatera w innym świetle. Przez to czasem zdarza nam się go bronić, czasem oskarżać. Najciekawsze jest to, że w obu przypadkach będziemy mieli rację. To obraz ludzkiego życia, które w pewnym momencie pękło. Została zniszczona radość, empatia i marzenia. Jak do tego doszło? Jakie wydarzenie jest w stanie tak bardzo zmienić osobę? Dowiemy się tego na końcu drogi, a w zasadzie… na początku.
Peppermint Candy to cholerny majstersztyk na wielu poziomach. Począwszy od pięknej klamry spinającej początek z końcem. Scena otwierająca i zamykająca film jest prawie jak wąż połykający własny ogon. Widok bohatera, któremu łzy napływają do oczu, wzrusza, ponieważ już wiemy, co go czeka. Sama historia niesamowicie wciąga, bo – tak jak napisałem – zdarza się, że współczujemy bohaterowi, by chwilę później przyspieszyć oddech i zacisnąć pięści na widok tego, co Yong Ho wyczynia. Miałem wrażenie, że każdy kadr w tym filmie ma znaczenie. Deszcz jak łzy, pociąg jak nadjeżdżająca kostucha. Bohater, który jeździ w kółko na rowerze i nie może wydostać się z pokoju własnych udręk.
Zdarza mi się nie docenić aktorskiej gry azjatyckich aktorów. Tutaj jestem pod wielkim wrażeniem odtwórcy głównej roli. Ogromny ładunek emocji towarzyszy na każdym etapie opowieści. A trzeba napisać, że twórca swoją opowieść kreśli w ciągu kilku dekad podczas istotnych zmian w Korei Południowej. Dyktatura Chun Doo-hwan’a u schyłku lat 70. spowodowała napięcia na linii rząd – środowiska studenckie. Lata 80. to wzmożony rozwój gospodarczy. Końcówka lat 80. – demokracja, która doszła do głosu. To wszystko, chociaż jest tłem, odbija się w znaczący sposób na wszystkich filmowych bohaterach.
Cierpienie jest tutaj jak rak, który wyżera wnętrzności Yong Ho. Ostatecznie jest duchem, chodzącymi zwłokami, cieniem człowieka, który nie mógł sobie poradzić z wydarzeniami. Jedna noc, jedna sekunda. Zdeptana miłość, przyszłość, człowiek.
Polecam.
Czas trwania: 129 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Chang-dong Lee
Scenariusz: Chang-dong Lee
Obsada: Yeo-jin Kim
Zdjęcia: Hyung-ku Kim
Muzyka: Jae-jin Lee