W powieści Lolo, która w całości traktuje o zbrodniarzu, samych zbrodni nie ma (przynajmniej nie w taki sposób w jaki się spodziewacie). Autorka Marta Szreder przedstawia inny obraz Karola Kota. Szczerze powiem, że zupełnie niepodobny do tego co o nim czytałem. Żeby nie było, pierwszy raz postacią Karola Kota zainteresowałem się gdzieś w latach 90-tych. Namiętnie słuchałem wówczas zespołu Świetliki i płyty Ogród Koncentracyjny. Lider zespołu Marcin Świetlicki w jednej piosence (notabene zatytułowanej Karol Kot) nawiązał do zbrodniarza i w poetycki sposób nakreśla wydarzenia, które miały miejsce w Krakowie w latach 60-tych.
Śnieg w kościołach
Śnieg w bramach
Śnieg pod Kopcem Kościuszki
Mam cień
widziałem
obejrzałem się
mam cień siny na śniegu
mam płaszcz za duży
ciemniejszy od spodni
mam w płaszczu narzędzie
Pierwsze trzy wersy to nic innego jak opis miejsc zbrodni. Te, w powieści Lolo owszem są, morderstwa też mają miejsce, jednak opisane jest to w zgoła inny sposób. Otóż przez cały czas Marta Szreder w sposób bardziej obyczajowy niż w kryminalny szkicuje wizerunek zwykłego, przeciętnego nastolatka. Ja wiem, że pojęcie „normalności” występuje w większości policyjnych kronik. Był przecież normalnym młodym człowiekiem. Marta Szreder pisze w taki sposób, że czytelnik ma szansę… zaprzyjaźnić się z Karolem. Nie ma w nim nic, co mogłoby zwiastować okrutne czyny, których się dopuścił. Lubił bawić się nożem? Też lubiłem. Miał matkę – gorliwą katoliczkę? Co drugi Polak ma taką. Jeżeli nie matkę, to babcię. Zawód miłosny? Miałem kilka. Motywów działania z kart powieści nie poznamy.
Lolo nie jest przykładem wielkiej literatury. To przystępna powieść, bez wielkich słów, bez drążenia i prób wniknięcia w umysł mordercy. Pochłonąłem ją w jeden dzień i niech to świadczy, że mimo wszystko wciąga. Co ciekawe, Lolo ma nieco „scenopisarski” charakter. I rzeczywiście, w notce o autorce możemy przeczytać, że taki kierunek ukończyła. Objawia się to tym, że czasem akcja, która skacze pomiędzy poszczególnymi postaciami, rozdzielona jest tylko kolejnymi akapitami. A te są czasem bardzo krótkie. To w zasadzie scenki gotowe do sfilmowania. Nie jest to przytyk, mi tym bardziej przyjemnie się to czytało.
Polecam.
Jak zatem wypadł Czerwony Pająk w reżyserii Marcina Koszałki? Dla reżysera powieść (która pierwotnie ukazywała się w odcinkach w Dzienniku Polskim) posłużyła tylko za kanwę filmowej opowieści. Można zatem spodziewać się zupełnie innego spojrzenia na sprawę wampira z Krakowa… Recenzja już jutro.
Autor: Marta Szreder
Ilość stron: 224
Oprawa: miękka
Oprawa: miękka
KSIĄŻKĘ PRZECZYTAŁEM DZIĘKI WYDAWNICTWU ZNAK LITERANOVA