Alain Delon i Francja tuż po wojnie. Delon jako gliniarz Roger Borniche – legenda wydziału zostaje skierowany do sprawy bandyty Émile Buissona (Jean-Louis Trintignant). Zarówno postać, jak i cały film, zostały oparte na faktach. Buissone, pisząc kolokwialnie, się nie pitoli. Nie pitoli się tak bardzo, że niemal każda z nim scena kończy się tym, że Émile wykańcza kolejną osobę stojącą mu na przeszkodzie. Tylko jaki ma cel Buisson? W swoim działaniu przypomina trochę postać Jokera, bo kompletnie nie wiadomo co mu w danej chwili odbije. Jest maksymalnie nieobliczalny i nierozsądny w swoim działaniu. Nierozsądny w kwestii próby zachowania wolności, którą z takim trudem zdobył. W ten sam dzień, w którym ucieka ze szpitala psychiatrycznego, załatwia „starą” sprawę. Kilka dni później przeprowadza brutalny napad rabunkowy, w którym giną kolejne osoby. I cały czas pozostaje nieuchwytny!
Flic story to zapis śledztwa, które prowadzi Borniche. Zapis iście dokumentalny. Przypomniał mi się tym samym seans świetnego
Policjant: Przymiotnik, gdzie w gruncie rzeczy policyjna fucha to po prostu nudna robota. Śledzenie, przesłuchania, domysły, jeżdżenie w kółko bez celu. Bez celu w takim znaczeniu, że policja często kluczy w miejscu, i to również jest pokazane. Mi takie skrupulatne rozpracowywanie celu podoba się, a Alain Delon wypadł w tej roli świetnie. Trochę służbista, chociaż w biurze uważany za twardego psa gończego.
Pomieszczenia, biura policji, ulice, restauracje wszystko bardzo… naturalistyczne. Nie chciałbym być źle zrozumiany, bo niby jaka jest sztuka we wprowadzeniu aktorów na komisariat? No właśnie. Pracę specjalistów od dekoracji przeważnie widać, jak skromna by ona nie była . Tutaj tego brak. I w przypadku takiej historii idzie to na duży plus.
Osobną kwestią jest zarzut, który przeczytałem jakoby Borniche miał tyle razy na widelcu Buisssona, a ten po raz kolejny mu się wymykał. Do tego dochodzi aspekt nieco kuriozalnego finału (jeżeli chodzi o działanie stricte policyjne), bo już sam klimat i napięta sytuacja w karczmie została zrobiona na medal. Cóż… W przypadku takiej formy obrazu filmowego (próba uchwycenia archiwalnych wydarzeń) reżyser Jacques Deray z pewnością korzystał precyzyjnie zarówno z autobiografii Borniche’a, jak i z kartotek policyjnych. Zatem jeżeli jakaś akcja wygląda… „dziwnie”, bo policjanci powinni przecież zgarnąć podejrzanego wcześniej, to we Flic Story jest zapewne tak jak było naprawdę.
Po seansie pozostał mi pewien niesmak co do scen zamykających obraz. Otóż reżyser zupełnie niepotrzebnie otworzył wątek, którego nie był stanie rozwinąć i przez to wygląda jak potraktowany po macoszemu. Moim zdaniem lepiej by było w ogóle odpuścić końcowe dylematy inspektora policji względem wroga publicznego numer jeden. Przez 10 minut twórca porusza się w sferze zagadnień typu: „Jak bliski stał mi się Buisson?”, „Połączyło nas coś szczególnego w trakcie tego śledztwa”. Tę materię można było sobie podarować.
Do seansu zachęcam, jako szczególną okazję, by bacznie przyjrzeć się pracy organów ścigania w powojennej Francji.
Czas trwania: 107 min
Gatunek: Kryminał
Reżyseria: Jacques Deray
Scenariusz: Roger Borniche (autobiografia), Alphonse Boudard, Jacques Deray
Obsada: Alain Delon, Jean-Louis Trintignant, Claudine Auger
Zdjęcia: Jean-Jacques Tarbès
Muzyka: Claude Bolling