Ip Man, wielki mistrz jednego ze stylów wushu – Wing Chun, zmarły na początku lat 70-tych doczekał się już wielu krążących wokół swojej osoby legend. Podobno uczył sztuk walki samego Bruce’a Lee, chociaż badacze i historycy spierają się o ten wycinek z życiorysu mistrza. Jednak nie o Lee Jun-fanie będziemy dzisiaj rozmawiać, a o Ip Manie i filmie nakręconym w 2008 roku przez Wilson Yipa.
Ip Man opowiada o małym fragmencie z życiorysu Chińczyka, a dokładnie o życiu w mieście Foshan w czasie japońskiej okupacji. Pochodzący z bogatego rodu mistrz kung-fu nie musi się zbytnio martwić o dobrobyt swój i swojej rodziny. Prowadzi w gruncie rzeczy sielankowe życie dając co jakiś czas nauczkę co bardziej zapalonym entuzjastom sztuk walki.
Okolica, w której mieszka mistrz, słynie z licznych szkół walki, a zarówno uczniowie, jak i właściciele czują przed Ip Manem respekt. Całe życie oparł na szacunku do bliźniego. Był świadomy swoich umiejętności. Teraz przyszedł czas wojny i zmieniła się sytuacja materialna rodziny Ip Mana. Przyszedł głód i choroba. Ip Man stanął przed nowym wyzwaniem, jednak swojej postawy nie zmienił…
Film dosłownie pożarłem. Rzuciłem się i wsiąkłem w esencję, czyli walki, które zostały ułożone przez choreografów z iście diabelską precyzją. Odrzuciłem na bok wszystko nad czym pracowali specjaliści od scenografii, kostiumów etc. To właśnie walki są tutaj najważniejsze. Zachowałem się w ten sposób trochę nie fair, bo przecież z reguły jestem w stanie docenić kunszt dekoratorów, kostiumologów itd. Jednak kto oglądał ten film, z pewnością to rozumie.
Każda przedstawiona tu walka to prawdziwy obraz malowany ręką znamienitego artysty. Tutaj czuć każdy naprężony mięsień Ip Man’a. Widać każdy cios, który dochodzi do celu. Słychać każdą złamaną kość. Pojedynek Ip Mana z dziesięcioma przeciwnikami oglądałem kilka razy i to już jest dla mnie klasyk w tym segmencie kina. Ten film to arcydzieło gatunku, a choreograf (znowu Donnie Yen) powinien za ten tytuł mieć stawianego drinka w każdej szkole wushu (a może ma :).
Pełen energii obraz, gdzie każda walka jest inna i pełna zaskakujących ujęć. A reszta? No wiecie… reszta jest. Tutaj liczy się tylko ta esencja, bo gdy Ip Man z żoną rozmawiają o tym, że nie ma co jeść, albo gdy Ip Man czule obejmuje chorą małżonkę, to widz traktuje takie sekwencje jak przerwę pomiędzy kolejnymi rundami. Czy to źle? Być może przez tak wywindowane jakościowo ujęcia potyczek, reszta scen ucierpiała. Mi to nie przeszkadzało. Po prostu odpoczywałem cierpliwie przed kolejna rundą.
Udała się też twórcom jedna rzecz w trakcie seansu – zasiać w widzach to, co zapewne miało miejsce w historii miasta Foshan. Legenda.
Legenda związana z osobą mistrza. Oglądałem ten film w męskim towarzystwie i naprawdę wierzyliśmy w niego tak jak wierzy się w reprezentację przed ważnym meczem. Wierzyliśmy, że Ip Man może zabić smoka jednym uderzeniem, że może przenieść zamek i takie tam. Legenda człowieka, który de facto legendą był. Wspaniały film i wspaniałe widowisko martial arts. Polecam.
Czas trwania: 106 min
Gatunek: Biograficzny, Akcja
Reżyseria: Wilson Yip
Scenariusz: Edmond Wong, Chan Tai-Li
Obsada: Donnie Yen, Simon Yam
Zdjęcia: Sing-Pui O
Muzyka: Kenji Kawai