The Culpepper Cattle Co. (1972)

Recenzja filmu "The Culpepper Cattle Co." (1972), reż. Dick RichardsMało znany debiut reżyserski znanego reżysera. Mało znany sądząc po liczbach oddanych głosów na IMDB. Nie wspominam o Filmwebie, bo prawdopodobnie w Polsce Bydło Culpeppera widzieli tylko moi sąsiedzi. No, a teraz zobaczyłem i ja.











Coming of Age na Dzikim Zachodzie już w swoim założeniu brzmi dobrze. Jeżeli jednak wyobrażacie sobie obraz dorastania naiwnego młodzieńca przy ciągłym świście kul i w otoczeniu płonących strzech, to muszę Was rozczarować. Debiut reżyserski Dicka Richardsa jest przede wszystkim skromny, szczery i ponadczasowy. Debiut, który wrzuca młodzieńcze marzenia do kosza na śmieci. W tym przypadku Bena (Gary Grimes). Jakie było marzenie dzieciaka dorastającego na amerykańskiej farmie w XIX wieku łatwo odgadnąć. Podejrzewam, że 90% męskiej populacji wieku nastoletniego chciało być wtedy kowbojami, rewolwerowcami etc.

Wszystko zaczyna się od pragnień, a kończy na zderzeniu z rzeczywistością. Dick Richards sprawnie prowadzi opowieść o marzeniach zmieniając jednocześnie nastrój opowieści.

Recenzja filmu "The Culpepper Cattle Co." (1972), reż. Dick Richards
Zaczyna się więc jak Domek na prerii. Przy skocznej melodii na harmonijkę poznajemy głównego bohatera i jego życie, które nie różni się zbytnio od tego, które widzieliśmy w serialu z Michaelem Landonem. To jednak tylko początek, bo realizację marzeń czas rozpocząć. Chłopak, który chce zostać kowbojem musi się szybko usamodzielnić i ruszyć na daleką prerię. Okazja ku temu jest doskonała bowiem ma sposobność dołączyć do ekipy Franka Culpeppera (Billy Green Bush). Frank ma do przejechania ze stadem kilka stanów, więc każda para rąk się przyda, tym bardziej para takich „tanich” rąk. Przecież chłopakowi wystarczy dać schronienie w wozie, a zapłatą ma być zdobyte doświadczenie. Od pierwszych łatwych zadań, przez te trudniejsze towarzyszymy Frankowi, Benowi, rewolwerowcom z ochrony, poganiaczom i bydłu. W tle to co najpiękniejsze na Dzikim Zachodzie, czyli widoki. Operator naprawdę musiałby się starać, by spieprzyć to co natura wystawiła mu przed obiektyw kamery. Wschody i zachody słońca, dostojne bydło na tle odległych wzgórz, jutrzenka przebijająca się przez tumany kurzu. To wszystko wygląda świetnie.

Recenzja filmu "The Culpepper Cattle Co." (1972), reż. Dick Richards
Początek, który mógłby lekko irytować przez swój styl nawiązujący do rubasznych westernowych komedii, szybko przechodzi do właściwej akcji z jedną konkretną zadymą w knajpie i świetnym zakończeniem całej historii. Opowieść Dicka Richards „dojrzewa” w miarę trwania seansu. I właśnie to decyduje o jej wartości. Mamy tu jeszcze motyw katolickiej hipokryzji gdy w finale wielebny prowadzący swoje „owieczki” zmienia zdanie w zależności od tego jak mu pasuje.

Jak można rozumieć finał całej opowieści? To w pełni uniwersalne przesłanie, że nie każdy nadaje się na kowboja. Nie każdy może dobyć broni i z niej wypalić. Do tego trzeba mieć pewne predyspozycje. Chłopak też to w końcu zrozumie, ponieważ cały Dziki Zachód wciąż nie jest takim przyjaznym miejscem.

Recenzja filmu "The Culpepper Cattle Co." (1972), reż. Dick Richards
W Bydle Culpeppera można dojrzeć ciekawe nazwiska w obsadzie. Chociażby Bo Hopkins, czy Geoffrey Lewis z tymi swoimi szklistymi oczyma. Lewis zresztą gościł już na blogu w filmie Mściciel (1973), a w Bydle… jest tak samo narwany. Cała ekipa Culpeppera pomimo tego, że to banda sukinsynów, ostatecznie daje się poznać jako honorowy team, który potrafi dać łupnia tym, którzy zasłużyli. Bydło Culpeppera to piękne kino drogi, opowieść o szacunku, odwadze i dorastaniu. Polecam.

8/10 - bardzo dobry

Czas trwania: 92 min
Gatunek: Western
Reżyseria: Dick Richards
Scenariusz: Dick Richards, Eric Bercovici, Gregory Prentiss
Obsada: Gary Grimes, Billy Green Bush, Luke Askew, Bo Hopkins, Geoffrey Lewis
Zdjęcia: Lawrence Edward Williams, Ralph Woolsey
Muzyka: Jerry Goldsmith, Tom Scott