Czarny Korsarz niewątpliwie nie zostanie moim ulubionym filmem o piratach, ale zdecydowanie zapamiętam produkcję z kilku względów. Ale od początku. Kino przygodowe rozgrywające się na głębokich wodach to zdecydowanie jedno z bardziej wymagających przedsięwzięć dla producenckiej kieszeni. Lubię takie filmy, ale na przestrzeni swojej kariery widza widziałem tylko kilka stricte pirackich filmów, które utkwiły mi w pamięci. Żeby być już do końca uczciwym, to znam na pamięć jeden film o piratach, a kilka scen z niego zostanie moimi ulubionymi po wsze czasy. Piraci (1986) Romana Polańskiego i Walter Matthau z wystającym ogonkiem szczura podczas przymusowego posiłku to kwintesencja humoru jaki mi odpowiada.
I ten luz, gdy sobie z lubością kroi gryzonia pod czujnym okiem Hiszpanów. Ech… Takich filmów się już nie robi. Kosztowny, pełen dowcipu i pięknych ujęć. Oczywiście byłem w kinie i zachwycałem się pieczołowicie wykorzystanym budżetem w Piratach z Karaibów. Jednak sam film bawił mnie tylko podczas seansu.
Czarny Korsarz nie zastąpi Piratów Polańskiego, ale na pewno pozostanie dłużej w pamięci niż Piraci… Gore’a Verbinskiego. Czarny Korsarz ma wszystko… dosłownie. Jednak, by wymienić chociaż część spływających na widza atrakcji, muszę napisać o najważniejszym: główny trzon fabuły oparty jest na historii o honorze i miłości. Czarny korsarz, a właściwie książę Emilio di Roccabruna (Kabir Bedi) to człowiek o niespotykanie szlachetnym sercu, który honor stawia ponad wszystko. Jest piratem, który ma jedną życiową misję. Musi pomścić śmierć braci, czerwonego i zielonego korsarza. Odpowiedzialny za ten czyn (niegodny zresztą, bo śmierć została zadana wskutek nikczemnego fortelu) jest hiszpański namiestnik van Guld.
No dobrze, ale filmy spod znaku płaszcza i szpady, to nie tylko pojedynki i zemsta, to także miłość. Tutaj, ta konkretna miłość, przynosi widzom świetną scenę, gdy główny bohater staje przed największym dylematem moralnym i osobistym. Ta scena również powoduje, że wstrzymałem oddech. Mało jest takich filmowych momentów, gdy bohater stoi na rozdrożu, lecz wybór którejkolwiek z dróg może przynieść równie zajmujący rozwój wypadków. Wybrać miłość do kobiety, której szukał całe życie, czy wybrać pościg za mordercą swoich braci, notabene ojcem ukochanej…
Byłbym nieuczciwy gdybym zaczął się czepiać miejscami taniej realizacji i ogólnej estetyki rodem z produkcji dla dorosłych widzów. Naprawdę… czasami wypatrywałem, czy na plan nie wejdzie zza kadru nasza rodaczka Teresa Orlovski, by dać prawdziwy wycisk piratom. Pisząc kolokwialnie – biednie to czasami wygląda.
Nic jednak nie odbierze Czarnemu Korsarzowi klimatu. Jedna z pierwszych akcji, gdy tytułowy bohater pomaga ludności etnicznej w zrównanej z ziemią wiosce, to moja kolejna ulubiona sekwencja w filmie. Nie mogę zapomnieć oczywiście o wpadającej w ucho muzyce, choć nieco zbyt skocznej jak na klimat bezkresnych wód (albo jestem po prostu nieprzyzwyczajony). Kabir Bedi, jako odtwórca głównej roli, to istny diabeł ze szpadą. Potrafi sam rozgromić nacierający oddział na wąskim moście. Pomalowane mocną czarną kreską oczy dodają mu zwierzęcej dzikości, godnej miana najgroźniejszego pirata. Szkoda, że Sergio Solima nie dysponował większym budżetem. Przecież taki film aż woła o wielkie sceny z abordażem, zatapianiem statków, płonącymi galeonami, z których wyskakują piraci.
Niemniej polecam. Dzieje się naprawdę dużo i chociaż nie przepadam za tym stwierdzeniem, to tutaj pasuje jak ulał: w tym filmie każdy znajdzie coś dla siebie. Są duchy, śmierć, diabeł, zemsta, miłość, szermiercze pojedynki i fajna melodia w tle.
Czas trwania: 126 min
Gatunek: Przygodowy
Reżyseria: Sergio Sollima
Scenariusz: Emilio Salgari (powieść), Alberto Silvestri, Sergio Sollima
Obsada: Kabir Bedi, Carole André, Mel Ferrer
Zdjęcia: Alberto Spagnoli
Muzyka: Guido De Angelis, Maurizio De Angelis