Gdyby w uniwersum stworzonym przez Kevina Smitha w 1994 roku zaczął padać deszcz i nie wschodziło słońce, to pięć lat później bohaterów Sprzedawców odnaleźlibyśmy w obrazie Nicolasa Winding Refna Bleeder. Randal (Jeff Anderson) to teraz Lenny (Mads Mikkelsen). Lenny obejrzał już tak dużo filmów, że nie potrafi zagadać do dziewczyny, która mu się podoba. Stara się. Jednak te starania obserwowane z drugiego planu wyglądają jak podchody Joe Spinnela do kobiet w filmie Maniac (1980). Jeżeli już rozmawia, to szybkim skrótem próbuje zejść na temat ostatnio obejrzanego filmu. Nie ma już w nim tej nienawiści do klientów i brakuje mu inteligentnych, choć złośliwych przytyków. Taśmy VHS wypaliły mu potrzebne pokłady empatii i po prostu usiłuje przetrwać od seansu do seansu. Na pewno? To tylko pozory. Pewien narzucony przez reżysera schemat pod stereotyp wyznawany przez gro społeczeństwa.
Leo (Kim Bodnia) to aspołeczny i nie potrafiący się odnaleźć w świecie dorosłych mężczyzna (chociaż ciałem dorosłość osiągnął już dawno). To tak jakby Dante Hicks (Brian O’Halloran) był przez 5 lat wyrzucany z kolejnych posad, aż do podjęcia decyzji, że do końca życia będzie ciągnął zasiłek i żył na kocią łapę z dziewczyną przerywającą rokrocznie ciąże. Nieprzewidywalny frustrat.
Niech przymiotnik „surowy” przy estetyce dotyczącej tej produkcji nie włoży filmu w przegródkę ze słowem „niedopracowany”. Bleeder to świetnie prowadzona kamera. Szybkie, konkretne najazdy na akcje. Aktorzy to ulubieńcy reżysera i jeżeli znacie trylogię Pusher, rozpoznacie same znajome twarze. Świetne dialogi „o niczym” dla osób z boku i „o wszystkim” dla biorących żywy udział w dyskusji o tym, który z aktorów kina akcji jest lepszy.

Reżyseria: Nicolas Winding Refn
Scenariusz: Nicolas Winding Refn
Obsada: Kim Bodnia, Mads Mikkelsen, Zlatko Buric
Zdjęcia: Morten Søborg
Muzyka: Peter Peter