
Southpaw oceniam jako film niezły, mimo to uważam, że na plakatach do kolejnego obrazu reżysera z pewnością będą drukować „From the director of Training Day”. Fuqua na pewno ma ogromne szczęście jeżeli chodzi o pierwszy plan w swoich filmach. Denzel Washington, a teraz Jake Gyllenhaal to aktorzy, którzy potrafią unieść całą opowieść, niezależnie od tego jak płytka by była. Do utraty sił płytki nie jest, lecz wyświechtany do bólu. I wiecie co? Absolutnie mi to nie przeszkadza. Będę stał murem za każdą historią o upadku i powstawaniu (jeżeli jest porządnie nakręcona), a o tym jest własnie Southpaw.
Billy Hope (Jake Gyllenhaal) wychowany przez system w sierocińcu na Hell’s Kitchen doszedł do wszystkiego sam. Dostał rękawice na dwunaste urodziny i boksuje bez przerwy aż do 43-ciej wygranej walki na zawodowym ringu. W życiu prywatnym towarzyszy mu żona Maureen (Rachel McAdams). Jest z nim od początku, od sierocińca. Również wychowana bez rodziny, stała się dla Billego wszystkim. Jest menadżerem, przyjacielem, żoną, kochanką, ostoją, ramieniem, dłonią, która podpisuje dokumenty, głową, która podejmuje najważniejsze decyzje. Billy jest od niej uzależniony. Mężczyzna wskutek głupiego wypadku traci to, co najcenniejsze. Upada na sam dół, traci prawo do opieki nad córką i zostaje bankrutem.
I o tym w zasadzie jest dramat sportowy. Fuqua popełnił dwa zasadnicze błędy. Pierwszy, to próba zrobienia ambitnego filmu o współczesnym wojowniku przy wulgarnym wręcz posypywaniu seansu wabikami dla masowego widza. W tle Eminem, z przodu 50 Cent (którego nie trawię, i któremu powinno się zabronić występować w czymkolwiek co trwa dłużej niż cztery minuty, czytaj teledysku). Drugim błędem była postać Billego, który przez dwie godziny musiał uporać się z tematami na cztery godziny seansu. Jest śmierć żony, utrata opieki nad córką, bezwzględny promotor.
Przyjaciel, który nie jest łasy na kosztowności i okazuje się być prawdziwym przyjacielem. Jest żądny krwi przeciwnik i stary mistrz trener (Forest Whitaker) ze swoją starą salą treningową, w której daje nadzieję chłopakom z ulicy. Trener ma oczywiście jakieś emocjonalne problemy, ale nie ma już czasu na ich roztrząsanie, bo przecież zaraz finałowa walka, a Bill ledwo co złożył trzecią wizytę u córki w sierocińcu. Nawarstwienie się rozpoczętych epizodycznych wydarzeń próbuje spiąć swoim aktorskim kunsztem Gyllenhaal.
I to jest z całego filmu najprzyjemniejsze. Ja już dawno wiedziałem, że Jake potrafi zagrać wszystko, nawet postać zniszczonego boksera o rozterkach rozpisanych przez scenarzystę na kolanie. Tak więc Jake wrzeszczy, płacze, krwawi i… mimo wszystko wzrusza. A walka? Walka na ringu słusznie została przez reżysera zmarginalizowana. Nie możemy o tym zapomnieć, że walka na ringu to tylko tło. I niech entuzjaści pojedynków bokserskich nie liczą na wiele. Walki są raptem trzy i chociaż są świetnie sfotografowane, gdzie szybki, dynamiczny montaż miesza się z dłuższymi ujęciami (dłuższymi na tyle, by w jednym cięciu zmieścić całą sekwencje – uderzenie, unik i wyprowadzenie kontry), to zdaję sobie sprawę, iż fani boksu będą zawiedzeni. Czy ja byłem zawiedziony? Dostałem niezły film o dążeniu do celu i o tych, którzy odrzucając własne słabości, walczą o najważniejsze, czyli rodzinę. 6/10

Gatunek: Dramat
Reżyseria: Antoine Fuqua
Scenariusz: Kurt Sutter
Obsada: Jake Gyllenhaal, Rachel McAdams, Forest Whitaker, 50 Cent
Zdjęcia: Mauro Fiore
Muzyka: James Horner