Obejrzałem Śmierć jeździ konno, gdyż tytuł przewija się w kilku zestawieniach na The Spaghetti Western Database. Reżyser Giulio Petroni (zmarły w 2010 roku) nakręcił w swojej karierze stosunkowo mało obrazów biorąc pod uwagę rok, w którym zadebiutował. Dodatkowo, Śmierć jeździ konno jest jego najbardziej znanym obrazem.
Seans rozkłada na łopatki widza, który spodziewa się kilku dostojnych przejazdów na tle zachodzącego słońca i pojedynku w finale. Tutaj akcja kipi od początku i w żaden sposób nie przyjdzie nam ochota, by ściągnąć z ognia ten garniec pełen przygód.
Po raz kolejny mamy do czynienia na tym blogu z kinem zemsty, a tego nigdy za wiele! A czyn, którego dopuścili się bandyci w Da uomo a uomo zasługuje na zemstę okrutną. Gwałt i morderstwo na oczach pozostawionego przy życiu małego chłopca. Na tyle jednak dużego, by zapamiętał kilka charakterystycznych znaków, jak np. tatuaż, czy znamię.
W obejrzanej niedawno Lady Snowblood zemsta została odziedziczona i wypełnienie misji było sprawą honorową dla dziecka, które de facto nigdy nie poznało swojej rodziny. W Śmierć jeździ konno zemsta wypaliła w umyśle dziecka bliznę głęboką jak kanion w Kolorado. Nigdy nie zapomni tej talii kart wydziaranej na klatce piersiowej…
Co można zrobić na Dzikim Zachodzie, aby przeżyć i dorosnąć na tyle, by wejść na drogę, którą kroczą przyszli mściciele? Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć i być najlepszym rewolwerowcem. Tak też przyjdzie nam widzom spotkać ponownie po 15 latach bohatera opowieści – Billa (John Phillip Law). Jako postawnego mężczyznę z mocnym głosem. Jest już gotowy, a gdy spotka na swojej drodze któregoś z dawnych oprawców krew zagotuje się okrutnie.
Być może gdyby Petroni zdecydował się pokazać drogę mściciela usłaną trupami też by było dobrze. Jednak decyzja o wprowadzeniu do filmu wielu elementów z kina przygodowego była pierwszorzędna. Do tego dochodzi coś na wzór buddy-movie. Otóż Bill spotyka na swojej drodze Ryana (Lee Van Cleef) – starego wygę, który chleb z niejednego pieca jadł. Ryan skończył odsiadkę, a teraz ma nadzieję na odzyskanie pieniędzy od ludzi, przez których kilkanaście ostatnich lat ćwiczył rzeźbę w kamieniołomach. Okazuje się, że Ryan i Bill mają podobny cel. Jednak Ryan musi dotrzeć pierwszy do celu, by ten nie skończył za szybko swego żywota…
Western i zarazem kino przygodowe z 1968 roku, w którym dostajemy szereg różnic charakterologicznych dzielących parę, a w rezultacie ją uzupełniających. Pierwszy – młody, szybki, narwany. Drugi – opanowany, szybki, z plecakiem pełnym patentów, by przetrwać. Ich spotkanie jest co najmniej podejrzane, a bohaterowie przecinając swoje szlaki czasem sobie pomagają, czasem utrudniają. Tworzą tym samym ciekawą nić porozumienia, gdzie najważniejsze jest, aby ujść z życiem pod naporem kolejnych kłopotów.
Dość szybko można się domyśleć finału. Nie wpływa to jednak na odbiór i w żaden sposób nie zmniejsza zaciekawienia. Nawet jeżeli już podejrzewamy kim jest Ryan (i być może Bill też już wie), to jak będzie rozegrany epilog? Czy można powiedzieć stop zabijaniu i przebaczyć?
Zemsta najlepiej smakuje na zimno, mówi Ryan. Przez całą podróż próbuje w pewnym sensie nauczyć czegoś młodego. Wie, że nie tylko umiejętności strzeleckie gwarantują spokojny sen w tym świecie pełnym zbrodni. Nauczyciel, który chciałby w jakiś sposób zastąpić… opiekuna? Być może.
Tak jak wspomniałem na początku, nie ma tu chwili nudy. Co ciekawe, ten pełen atrakcji seans (i nie pozbawiony kilku zabawnych sytuacji. Szczególnie na linii Ryan – Bill) przebiega w takt psychodelicznej muzyki, zwiastującej otwarcie piekielnych bram. Podkład muzyczny na pozór niepasujący, przypomina widzowi z czym tutaj mamy tak naprawdę do czynienia. Nie są to bynajmniej piękne panieńskie chóry, lecz śpiew udręczonych dusz, które domagają się ofiary od Śmierci, która jeździ konno. Polecam.
Czas trwania: 114 min
Gatunek: Western
Reżyseria: Giulio Petroni
Scenariusz: Luciano Vincenzoni
Obsada: John Phillip Law, Lee Van Cleef, Mario Brega, Luigi Pistilli
Zdjęcia: Carlo Carlini
Muzyka: Ennio Morricone