„Teraz mi powiedz… co Ty za głupi film oglądasz? Ktoś ci za to płaci?”. To była słowa mojej żony, gdy zerknęła na ścianę, gdzie na wyświetlonym przez projektor filmie szczury oblazły plastikowy model campera (a dokładnie model Winnebago Indian z 1972 roku). No cóż… Niestety nikt mi za to nie zapłacił, jednak nie uważam, żeby to był do końca stracony czas…
Cofając się pamięcią do kolejnych produkcji okazuje się, że nie przepadam za żadną adaptacją powieści Wellsa, skłaniając się jednak najbardziej w kierunku Spielberga. Gdzie tkwi szkopuł tych ekranizacji? Chyba na nieumiejętnym uwypukleniu ludzkich emocji. Przecież w tych książkach albo chodzi o rozpoczynającą się apokalipsę, albo chociaż o jej znamiona (ewentualnie jakieś wydarzenia, które zmieniają ludzkie postrzeganie świata). Człowiek i jego reakcje lub zachowanie powinno być przedstawione z odpowiednim ładunkiem emocji. Być może coś na kształt finału Melancholii Larsa Von Triera. Tego w tych produkcjach kompletnie brak. Nie inaczej jest z Pokarmem Bogów.
Gordon musiał kochać i zapewne wciąż kocha science fiction całym sercem, więc rzucił się w 1976 roku z impetem na Pokarm Bogów. Co zatem wyszło z jego ekranizacji, a co ważniejsze z efektów specjalnych, których był współtwórcą?

Czas trwania: 88 min
Gatunek: Horror, Sci-Fi
Reżyseria: Bert I. Gordon
Scenariusz: Bert I. Gordon, H.G. Wells (powieść)
Obsada: Marjoe Gortner, Pamela Franklin
Zdjęcia: Reginald H. Morris
Muzyka: Elliot Kaplan