W Sudden Impact Clint Eastwood wystąpił jako reżyser i odtwórca roli głównej. Jego postać – Harry Callahan w czwartej i jednocześnie przedostatniej odsłonie z cyklu opowieści o brudnym Harrym, to prawdziwy master of disaster. Tak naprawdę Nagłe zderzenie widziałem dawno temu, ale okazało się, że dobrze zrobiłem odświeżając tytuł w związku z nadchodzącymi urodzinami mistrza. Tym samym w zakładce petardy pojawił się kolejny tytuł. Tym właśnie jest Nagłe zderzenie – petardą, która wybucha wielokrotnie w trakcie seansu, by na finał przypieprzyć mocnym BUM.
Callahana mają dosyć wszyscy. Szef, koledzy, ulica. Callahan warczy, ubliża, łypie swoim spojrzeniem, które mógłby zaprezentować każdy, ale nikt nie zrobi tego w tak doskonałym złowieszczym stylu. To spojrzenie Eastwooda mówi jedno: Go ahead, make my day punk.
Dla mnie osobiście to właśnie jest esencja gliniarza twardziela. Gdy wszyscy dzwoniliby po wsparcie, on po prostu wchodzi. Pojawia się w drzwiach i oznajmia co zaraz się stanie. W filmie dzieje się więc dużo i szybko. Callahan, jako siewca śmierci, pięknie rozdaje karty zarówno w scenach strzelanin, jak i w walce wręcz (raz jest niechlubnie poniewierany, ale nawet ta scena nie umniejsza jego wizerunku twardziela, bo jeżeli tylko się da, zaraz wyprowadza swój prawy prosty). Nie będę jednak piał z zachwytów nad każdą minutą filmu. Jest tutaj wiele scen, które wydają się po prostu zapchajdziurą dla dłużyzn. Jak na przykład sceny z czarnoskórym przyjacielem Harrego. To jest jednak mało ważne. Liczy się siła magnum, zemsta, która kilkakrotnie w czasie filmu jest dokonywana, no i finał z marnym końcem dla zwyroli. A co! Brudny Harry znowu wygrywa i robi to jak zwykle w kozackim stylu.
Film obejrzałem w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Clinta Eastwooda”.