Siłą twórców B-klasowych, do których z pewnością zalicza się John 'Bud’ Cardos jest szczerość i to, że za wszelką cenę starają się dostarczyć widzom przede wszystkim kawał porządnej rozrywki. Jakiej to są jakości seanse, to już kwestia sporna. Jednym się podoba, innym nie. Nie ma jednak tutaj spinania się i próby zadowolenia jak największej rzeszy widzów. Odniosłem nawet ostatnio wrażenie, że tacy reżyserzy kochają to co nakręcili, w odróżnieniu od rzemieślników wynajętych do wielomilionowych produkcji przeznaczonych na czerwony dywan. To właśnie ci najemni twórcy wydają się być po prostu „zadowoleni” i nic poza tym. Tam gdzie wkład pieniężny musi zostać przekuty na sukces nie ma miejsca na wpadki (chociaż wyjątki się zdarzają). W przypadku takich filmów jak Królestwo Pająków liczy się tylko końcowy efekt „frajdy”. A tej (frajdy) i na koniec i w trakcie seansu jest całkiem sporo.
A living, crawling hell on Earth!
Cardos nakręcił w 1977 roku horror o pająkach i dotknął tym samym jednej z częściej występujących fobii. Arachnofobia, której de facto nie posiadam, podczas takich seansów próbuje podświadomie zakiełkować w moim umyśle… Królestwo Pająków zaliczające się do horroru z podgatunku natural horror spełnia swoją funkcję znakomicie. Ale od początku.
KROWY
Wszystko zaczęło się od krów… Jak zwykle (to mnie nawet natchnęło do stworzenia postu o krowie – pierwszej ofierze). Krowy były porywane, szlachtowane, zabijane przy pierwszym kontakcie z obcymi. Krowy są zawsze odnajdywane na początku filmu jako tajemnicze ofiary czegoś… W tym przypadku chodzi o tarantule i o ich wzmożoną aktywność nieopodal małego miasteczka. Zaniepokojony faktem ataku arachnidów na krowę miejscowy weterynarz Robert Hansen (William Shatner) pobiera próbkę jadu. Do miasteczka przybywa wkrótce piękna pani entomolog Diane Ashley (Tiffany Bolling) i razem z Robertem spróbują odkryć przyczynę migrującym pająków.
Film miejscami trąci myszką (maślane spojrzenia Shatnera w kierunku pani doktor w momencie nadchodzącej apokalipsy jest co najmniej nie na miejscu). To co również i wciąż przypomina o b-klasowym widowisku, to właściwie cały drugi plan z łapiącymi się za głowę postaciami, które gdyby nie zatrzymywane przez ekipę, to najpewniej z impetem wbiegałyby w ściany. A reszta? Reszta to świetna rozrywka. Akcja rozwija się szybko. Pajęczaki nie próżnują i ochoczo wkraczają na posesje, a później do centrum miasteczka. Mamy tu pełno scenek, w których oglądasz i mówisz sobie w duchu: „kurczę, nieźle to nakręcili”. I piszę tu na razie tylko o pracy operatora. Świetny jest moment, gdy jedna z postaci osaczona przez tarantule broni się strzelając z rewolweru, by w kulminacyjnym momencie odstrzelić sobie dłoń, na którą już dostał się ośmionóg. Albo pilot oblatywacz z pająkami w kokpicie podczas próby wyplenienia drapieżników.
Cały akapit należy się za genialnie wykonaną pracę dla poskramiaczy tarantul 🙂 Za sceny, gdy otaczają dziewczynkę na łóżku. Za te wszystkie momenty, gdy szarżują na miasto i oblepiają samochody, ludzi, budynki. Nie doświadczymy tu żadnych efektów specjalnych. Tylko pająki i wyśmienita praca charakteryzatorów. Opatuleni pajęczyną ludzie, pęcherze i wszelkiego rodzaju ukąszenia. A finał? Urzeka postapokalipsą, która znowu przyszła za wcześnie, a ludzie znowu przespali moment, gdy mogli coś zrobić… Polecam.
Czas trwania: 97 min
Gatunek: Horror, Sci-Fi
Reżyseria: John 'Bud’ Cardos
Scenariusz: Richard Robinson, Alan Caillou, Jeffrey M. Sneller, Stephen Lodge
Obsada: William Shatner, Tiffany Bolling
Zdjęcia: John Arthur Morrill