Nie byłem nastawiony na True Crime jako dobry film i napiszę więcej. W związku, że ostatnio oglądałem większość średnich filmów sygnowanych nazwiskiem Eastwooda reżysera, przygotowałem się na seans podobnej jakości. Dostałem trzymający w napięciu wyścig z czasem, pełnokrwistego, lekko ironicznego bohatera i sprawną reżyserię. Clint Eastwood spisał się na medal. Jako reżyser i aktor zarazem tchnął ducha starego flirciarza i kobieciarza w postać dziennikarza śledczego.
Film jest adaptacją powieści Andrew Klavana, po którego prace Hollywood sięga w miarę regularnie. Osobiście miałem okazję widzieć zaadaptowaną na potrzeby kina inną jego powieść –
Nikomu ani słowa z 2001 roku.
Jednak oprócz tego, że pamiętam obsadę (Michael Douglas i Sean Bean – nawet nie pamiętam czy ginie), ciężko mi nakreślić fabułę. Powracając do
Prawdziwej Zbrodni, główna postać z pewnością musiała zainteresować Eastwooda.
Odnalazł w nim wiele cech ze swoich poprzednich wcieleń. No i fakt, że mógł zamienić pistolet Smith & Wesson na maszynę do pisania i ołówek musiał być… nęcący. Odłożył więc kaburę na wieszak i wcielając się w dziennikarza, babiarza, alkoholika poczuł ożywczy powiew. I to widać na ekranie!
Clint Eastwood, czyli filmowy dziennikarz Steve Everett, swoje najlepsze lata jako reporter ma już za sobą. Pozostały znajomości (chociaż nie wszyscy chcą się do Steve’a przyznać), niezapłacone rachunki, separacja z żoną. Przybywa tylko romansów (trzeba tylko nieco przymknąć oko na podboje 69-cio letniego Clinta z nagim, bladym i pomarszczonym torsem) i substancji smolistych w płucach. W lokalnej gazecie, w której Everett zdaje się dogorywać jako pismak, stał się de facto zapchajdziurą po tych redaktorach, którzy aktualnie są na chorobowym lub w związku z inną przypadłością nie są w stanie dokończyć tekstu.
Taka sytuacja ma miejsce właśnie w filmie, chociaż kulisy są o wiele bardziej tragiczne. Otóż redakcyjna koleżanka Steve’a miała wypadek samochodowy i schedę po niej przejmuje Steve. I to jaki dostał materiał! Najgorętszy tego dnia. Egzekucja na czarnoskórym Franku Beechumie (Isaiah Washington) odbędzie się o północy, więc Steve ma cały dzień na przeprowadzenie wywiadu i przygotowanie „ludzkiego” materiału o mordercy. Takie są założenia wydawcy, jednak bynajmniej nie Steve’a. Znowu to poczuł, i znowu obudził się w nim prawdziwy detektyw śledczy (co jest absolutnie nie po myśli przełożonych dziennikarza chcących po prostu chwytającego za serca artykułu, a nie grzebania w sprawie morderstwa).
Żałować trzeba nam widzom, że Eastwood tak późno zdecydował się na odgrywanie takich roli i tym bardziej realizowanie filmu o tej tematyce. Przecież cała seria o podstarzałym, nieco zblazowanym żurnaliście mogłaby być świetnym ukoronowaniem wizerunku Clinta aktora. No cóż… A może to tylko alternatywna wersja jego „mundurowych” wcieleń? Przecież całą redakcję i pracujące w niej osoby można porównać do dowolnego komisariatu z filmu sensacyjnego (zatem Clint tylko schował broń nie uciekając od stylistyki). Jest nawet naczelny – alter ego dowolnego kapitana policji – krzykacza, który siedzi w swoim biurze za przysłoniętymi żaluzjami oknami. Tutaj w tę rolę doskonale wpisuje się James Woods, który choć utarczki słowne z Everestem rozpoczyna co najmniej chętnie, to jednocześnie widz czuje, że gdzieś pod skórą naczelnego kryje się szacunek i coś w rodzaju szorstkiej męskiej przyjaźni pomiędzy panami. Całość świetnie wyreżyserowana z udanym, stopniowanym napięciem. Czasu jest mało, a Steve odkrywa coraz to więcej uchybień w procesie, który rozegrał się sześć lat temu. Chciałby się spotkać z każdym świadkiem, z każdą osobą biorącą udział w zamkniętej już przecież sprawie, a jeszcze trzeba przecież pojechać z córką do zoo (tutaj Steve nieźle przegina, bo robi objazd z wózkiem w paręnaście minut po wszystkich zagrodach ze zwierzakami narażając zdrowie dzieciaka). W niektórych momentach przypomina to prawie ostatni dzień na wolności Henrego Hilla z Chłopców z Ferajny. Słabo natomiast był poprowadzony wątek więzienny. Naczelnik miał wprawdzie wyciągnięte na pierwszy plan jakieś swoje dylematy dotyczące kary śmierci, jednak tego było zdecydowanie za mało. Drżące ręce i patrzenia spode łba na zachowania strażników mi nie wystarczały. W tej postaci tkwił większy potencjał. Niezrozumiała jest natomiast dla mnie postać księdza spowiednika (Michael McKean). Świetny finał rekompensuje drobne mankamenty i stawia całość na dobrym poziomie. Polecam.
Film obejrzałem w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Clinta Eastwooda”.
Czas trwania: 127 min
Gatunek: Kryminał
Reżyseria: Clint Eastwood
Scenariusz: Andrew Klavan (powieść), Larry Gross, Paul Brickman, Stephen Schiff
Obsada: Clint Eastwood, James Woods, Isaiah Washington, Diane Venora
Zdjęcia: Jack N. Green
Muzyka: Lennie Niehaus