Kevin Kolsch i Dennis Widmyer – wprawdzie Starry Eyes to ich drugi wspólny pełnometrażowy film, jednak już teraz z pełną świadomością zapisuje sobie ich nazwiska „do obserwowanych twórców”. O czym jest ich najnowsze, chociaż już nie tak nowe dzieło? To horror, chociaż fabuła może wydać się nad wyraz obyczajową. Główną bohaterką jest dziewczyna – Sarah (Alex Essoe) i jej amerykański sen. Jest aktorką pracującą w fast foodzie bazującym na potrawach z ziemniaka. Jako kelnerka musi zastosować się do brandingu firmy i hasać z uśmiechem na ustach pomiędzy stolikami odziana w obcisły strój w kolorach ziemniaka. Wszyscy traktują takie zajęcia (Sarah również) jako coś przejściowego. Najważniejsze są castingi i rola w filmie migocząca jak miraż w spojrzeniu strudzonego wędrowca na pustyni. Co to ma być za rola, to już nieważne.
Jasne, są pewne granice, których dla roli nie przekroczymy. Nie skłamiemy, nie damy dupy, nie zabijemy. Czyżby?
Kevin Kolsch i Dennis Widmyer nakręcili film niebezpieczny, bo oprócz gatunku, w którym z gracją dobrnęli do napisów końcowych, stworzyli obraz, który może dla jednych być spiskową pożywką, dla innych źródłem lęku. Oprócz głównej osi fabuły, w której Sarah decyduje się na casting dla tajemniczego producenta (ktoś gdzieś tam coś o nim słyszał… podobno są na rynku od zawsze, mają pieniądze i koneksje).
„Przecież wiesz jakie filmy kręcimy…”
No właśnie. Summa summarum nie do końca wiadomo, czy Sarah była świadoma, czy nie, mrocznych kulisów wytwórni Astreus Pictures. Dla filmowego świata jest to o tyle ważne, że ostatecznie niewłaściwe drzwi zostają otwarte, a Sarah staje przed decyzją i jednocześnie u progu wielkiej sławy. Przyjmuje ofertę, odbezpiecza granat i cały świat wybucha za nią. Trzeba jeszcze posprzątać, dokonać transformacji. Sarah „dotknięta” w cyklu inicjacji staje się larwą, która z czasem może przekształcić się w pięknego motyla. Teraz już sama musi podjąć decyzję, którą ostatecznie wybrać drogę. A może wyboru już nie ma? Może przekraczając próg wytwórni już wybrała?
Czym jest Starry Eyes? Oprócz historii o dążeniu do tego, by znaleźć się na billboardzie, jest czymś zdecydowanie więcej. I chociaż, by poszukać drugiego dna, nie trzeba aż tak głęboko kopać, warto to wytłuścić w odniesieniu do innego filmu.
Starry eyes jako prequel do Maps to the Stars w reżyserii Davida Cronnenbera.
Tak będę chciał wspominać ten horror. Jako narodziny zła, które ostatecznie w całej okazałości, bez zmarszczek i ze szczerym uśmiechem pełza po Hollywood Boulevard. Całą opowieść, którą uraczyli nas Kolsch i Widmyer traktuję jako czyściec. Do widza należy wyciągnięcie ostatecznego wniosku, czy Sarah zeszła po schodach do piekła, czy wzniosła się ponad nieboskłon. Z drugiej strony, każdy wybór z perspektywy Sary jest słuszny, bo w rezultacie na horyzoncie widnieje jej nazwisko na mapie gwiazd…
Starry eyes nie jest pozbawiony mankamentów. Trzeba sobie przede wszystkim odpuścić całe doszukiwanie się logiki w skrótach, których pełno w scenariuszu. Dotyczą one głównie (w drugiej części filmu) scen z cyklu „jak ona się tam znalazła”, albo „jak w tym stanie przeszła niezauważona przez miasto”, „dlaczego nikt jej nie usłyszał w mieszkaniu” itd. Tego jest sporo i pomijam całe zachowanie „przyjaciół”, którzy z pewnością powinni dostrzec wcześniej, że coś się dzieje. Film natomiast urzeka muzyką. I to jest kolejny przykład czegoś co John Carpenter odkrył lata świetlne temu, że elektronika i filmowy koszmar doskonale sobie radzą w parze.
Starry Eyes polecam, chociaż nie wszystkim. Duszny, specyficzny klimat z długim wstępem, krwawym finałem i być może irytującą (w rezultacie to przełknąłem) częścią obsady. Mocne 7/10
Czas trwania: 98 min
Gatunek: Horror
Reżyseria: Kevin Kolsch, Dennis Widmyer
Scenariusz: Kevin Kolsch, Dennis Widmyer
Obsada: Alex Essoe, Maria Olsen
Zdjęcia: Adam Bricker
Muzyka: Jonathan Snipes