Nie spodziewałem się takiej bomby po
Sportowym życiu. Tytuł chodził już za mną od czasu, gdy przeglądając najważniejsze filmy z brytyjskiego nurtu Młodych Gniewnych odnotowałem sobie ten obraz w reżyserii Lindsaya Andersona. Historia młodego górnika, który marzył, by zostać profesjonalnym graczem w rugby. Występujący w roli rugbysty Franka Machina – Richard Harris otrzymał za swoją kreację nominację do Oscara. Kim jest Frank? Biedakiem, słabo wykształconym człowiekiem z ludu pracującego. Wynajmuje pokój u pani Hammond (Rachel Roberts – również nominowana za tę rolę do Oscara), która samotnie wychowuje dwójkę dzieci. Frank chciałby czegoś więcej od życia. Ponieważ jest świadom swoich najważniejszych atutów (wzrost, siła i upór), zobaczył szansę na poprawę swojego bytu w lokalnej drużynie rugby.
A ta nadarzyła się w nocnym klubie, gdzie wszedł w sprzeczkę z jednym z zawodników i dał się poznać jako facet butny, a co najważniejsze o silnym ciosie. Zaproszony na testy szybko dołączył do drużyny. Dla Franka była to wielka zmiana w statusie społecznym, albo przynajmniej tak mu się wydawało, że być powinna. Jasne… dostał czek na 1000 funtów. No i co z tego? Owszem, zgarniał przyzwoitą wypłatę. No i co z tego? Jego tak głęboko zakorzeniony brak wiary w siebie poza boiskiem powodował, że po wyjściu z szatni wyróżniał go z tłumu tylko garnitur. Wystarczyło jednak lepiej na niego spojrzeć, posłuchać, by zobaczyć w nim wciąż tego smutnego, biednego górnika jakim pozostanie zapewne do końca życia….
Frankowi wydawało się, że wraz z pieniędzmi przyjdzie szacunek. Największą miał na to nadzieję w związku z wdową, u której mieszkał. Ulokował w niej uczucia, jednak nie wydaje mi się do końca, by miało to coś wspólnego z miłością (chociaż takie słowa padają). Oprócz zaspokojenia swoich żądz, to Frankowi podświadomie chodziło o… opiekę, której nigdy nie miał. Tak naprawdę to był cały czas wielkim dzieciakiem i chociaż ojciec cały czas szwendał się w pobliżu syna (postawa rodzicielska ojca w stosunku do Franka to kolejny ciekawy wątek w filmie), to tak naprawdę oboje nie wiedzieli jaką przyjąć wobec siebie postawę. Frank nie znał znaczenia słów: odpowiedzialność, opieka, szacunek. Podejrzewam, że jego dzieciństwo skończyło się bardzo szybko i w mig został wrzucony w pracownicze dyby. I tak pełen frustracji dotrwał do wieku, w którym był na tyle krzepki, by ową krzepkość przekuć na pieniądze.
Obserwujemy więc Franka, któremu wciąż wydaje się, że „zaczyna” coś znaczyć wśród społeczności. Tak naprawdę nikt go nie oszukuje, ani nie daje mu nadziei na to, że kiedyś będzie inaczej. Frank jest po prostu prostym człowiekiem, nie zauważającym i nie potrafiącym wykorzystać swojego potencjału. Pieniądze w jego przypadku nigdy nie wyciągną go z biedy. Pomiędzy nim, a ludźmi z elit jest przepaść, której nie jest w stanie przeskoczyć. Dochodzi przecież najważniejsza kwestia – wychowanie i wykształcenie. W miarę, gdy pieniędzy przybywa, Frankowi wydaje się, że zaskarbi tym samym przychylność wdowy. Gdy jego podchody są raz za razem ucinane, popada w depresję…
Żal mi było tego gościa. Przede wszystkim żal, że on nic nie rozumie. Nie rozumie świata, myśli, że zdobył najwyższy szczyt, bo pozwolili mu obijać sobie ryj w jakimś zapyziałym klubiku na obrzeżach miasta. Było mi też go żal, bo nie widział, że tak naprawdę wszyscy mają go w dupie, a w dupie będą go mieć jeszcze bardziej, gdy nabawi się kontuzji i pójdzie w odstawkę.
Znakomicie udało się Andersonowi kilka rzeczy. Po pierwsze pokazał, że w umysłach nieskomplikowanych ludzi też rozgrywają się wielkie dramaty, chociaż tak ciężko im je wyjaśnić (jest taka scena rozmowy, gdy Frank zbiera się na najbardziej szczere wyznania, a kolega z boiska szczerze mu radzi co robić i, co najważniejsze, radzi mu dobrze, a słowa absolutnie nie docierają do głównego bohatera). Świat tych dobrze sytuowanych został w filmie oddzielony od pospólstwa wyraźną linią. I chociaż kontakt obie sfery ze sobą mają (jak w scenach, gdy „zarząd” przechadza się głaszcząc swoje „małpki” w klubach), to znamienne wydają się momenty w czasie meczu, gdy zawodnicy utaplani w błocie rywalizują na boisku na tle pracujących reaktorów. Można te obrazki odczytać jako siłę kapitalizmu wysysającą ostatnie siły witalne z biednego pracującego narodu. To przecież tylko rozrywka dla bogatych panów. W ogólnym wydźwięku mało się to różni od rzymskich aren.
To film na długie dyskusje o roli sportowca grającego pod dyktando klubowych właścicieli. Jednak to wszystko powinno być tylko wstępem do rozmowy o kwestiach uczuciowych głównego bohatera. Ciągła próba zaimponowania pani Hammond i ściana, którą Frank napotyka za każdym razem, przypomina syzyfową pracę. Z drugiej strony… Czy on tak naprawdę pragnie jakiegoś uczucia? Wydaje mi się, że Frank po prostu chce mieć kogoś przy boku, ponieważ tak wypada. Ponieważ według jego światopoglądu mężczyzna powinien utrzymywać kobietę, posiadać ją. Ciężki z niego przypadek.
To co mnie najbardziej zaskoczyło to muzyka wykorzystana w filmie. Tak pasuje do natury filmowego rugbysty. Widz lub już bardziej słuchacz nie jest w stanie przewidzieć kolejnych dźwięków. Bez konkretnej melodii w pełni oddaje to co dzieje się w głowie Franka Michina. To jak kakofonia połamanych myśli. Jak bieg przez las z zamkniętymi oczyma. Takie jest życie naszego rugbysty, jak ta muzyka…
W podsumowaniu powinienem umieścić cały akapit o genialnym Richardzie Harrisie (w historii tego bloga to drugie spotkanie z tym aktorem. Pierwsze to
The Field w reżyserii
Jima Sheridana). Gdybym nie znał jego filmografii i samego faktu, że jest aktorem, wziąłbym go za młodego górnika, który został rugbystą, a później producent wyłapał go do roli młodego górnika, który chciał zostać rugbystą. Harris jest w tej roli gigantem jeżeli chodzi o ekspresję. Jest twardy na boisku, ze zranioną duszą w czterech ścianach swojego pokoju. Gdy czyta ze świecącymi oczyma książkę
Somebody up there likes me – biografię Rockiego Graziano, ma pewnie nadzieję, że on też dosięgnie gwiazd.
Przepiękny film o współczesnym niewolniku, któremu dano tyle wolności ile potrzebuje, ale nie nauczono go z niej korzystać. Polecam gorąco.
Czas trwania: 134 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Lindsay Anderson
Scenariusz: David Storey (powieść)
Obsada: Richard Harris, Rachel Roberts
Zdjęcia: Denys N. Coop
Muzyka: Roberto Gerhard