Gdy obejrzałem już prawie wszystkie filmy Eastwooda (a temat tych nieobejrzanych znam dokładnie ), mogę już z pełnym przekonaniem napisać, który film absolutnie nie pasuje do reżyserskiego emploi twórcy. To właśnie Medium, który chociaż nie jest zły, wpisuje się ze swoją tematyką w okolice twórczości M. Night Shyamalan’a.
Hereafter, czyli w naszym przekładzie Medium, opowiada o losach trójki ludzi, które przecinając się kilkukrotnie spotykają ostatecznie w filmowym finale. Bohaterów jest więc trzech i, by dostatecznie skomplikować zrządzenia przypadku, opowieść rozpoczyna się w różnych zakątkach naszego globu. Poznajemy znaną francuską dziennikarkę, która przeżyła tsunami. Jednak ważniejsze jest, że wskutek podtopienia doświadczyła czegoś metafizycznego.
Ja bym to wytłumaczył brutalnie: brak tlenu i w konsekwencji utrata świadomości przywołała „wizje” podobne do tych, które możemy przywołać „domowymi sposobami”. Następnie przeskakujemy z akcją do Wielkiej Brytanii i poznajemy dwójkę bliźniaków. Codziennie wykonują te same rutynowe zajęcia. Prezentując ten sam codzienny schemat, reżyser daje nam do zrozumienia jak wielka zażyłość panuje między braćmi. Katastrofalny w skutkach wypadek powoduje, że jeden z chłopców próbuje skontaktować się ze światem zmarłych. No i w końcu tytułowe medium – George Lonegan (Matt Damon) – spinający wszystkie wydarzenia. Porzucił profesję medium przynoszącą skądinąd wymierne korzyści. Nigdy nie traktował swoich umiejętności jako daru, a raczej przekleństwo. Kontaktowanie się ze zmarłymi krewnymi zawsze kosztowało go zbyt wiele w sensie psychicznym. Ból, żal po stracie, w końcu nieodparta chęć ciągłego kontaktu z najbliższą utraconą osobą spowodowały, że George porzucił intratne zajęcie i zasilił tym samym klasę pracującą w pobliskiej fabryce.
Eastwood posmakował klimatu fantasy i nakręcił jednocześnie poprawny dramat. Chciał tym samym dotknąć kilku aspektów życia pozagrobowego lub czegoś co wydaje się nim być. Mamy zatem historię kobiety, która chce podzielić się czymś co przeżyła. Opowieść o dzieciaku chcącym skontaktować się z najbliższą, dopiero co zmarłą osobą (przy tej okazji Clint nawtykał wszystkim nabijającym kasę szarlatanom, co w ogólnej wymowie filmu jest lekką hipokryzją mając na uwadze postać George’a. W tym przypadku trzeba po prostu przymknąć na to oko). Lonegan zaś chce z jednej strony zapomnieć o swojej klątwie, z drugiej strony wykorzystując swój talent odnajduje to czego tak długo szukał – prawdziwy cel w swoim życiu. W tym jednym finałowym momencie odnajduje spokój, a przekleństwo, z którym żył od zawsze… znika
Sprawna reżyseria i zgrabne połączenie wątków nie uchroniło filmu od dłużyzn. Ciężko tu jednak napisać o takiej typowej nudzie dla widza. Ja bym tu raczej zadał pytanie o cel jaki przyświecał reżyserowi, który zamknął scenariusz w ramach kinowego seansu. Opowieści Hereafter, chociaż rzeczywiście wygląda jak porządne hollywoodzkie filmidło, brakuje kompletnie jakiejkolwiek werwy. A może stąpając na granicy świata żywych i zmarłych film właśnie taki być powinien? Spokojny, wręcz melancholijny? Koniec końców wyszedł średni. Tym samym według mnie bardziej nadawałby się na mini serial, bo Eastwoodowi jak zwykle ciężko było skończyć na 90-ciu minutach i pociągnął do dwóch godzin.
Nie chciałbym się wdawać w polemikę i przydługie dysputy o tym czy istnieje, czy nie istnieje życie po śmierci. Moje stanowisko na dzień dzisiejszy jest jasne. Życie pośmiertne nie istnieje, a gdy serce przestaje pompować krew do mózgu, wyłącza się tak zwana świadomość i stajemy się pokarmem dla robaków. Oczywiście, gdy trwoga to do Boga, więc gdybym miał stanąć wobec kilku sytuacji, z którymi przyszło się zmagać głównym bohaterom filmu, zapewne stałbym pierwszy w kolejce do medium. Ba! Z pewnością gdybym zobaczył jakieś znaki oddałbym wszystkie pieniądze, by skontaktować z najbliższym zmarłym. Tak więc pozostawanie przy swoim iluzorycznym twardym stanowisku, bez przyjmowania do wiadomości „co by było gdyby” nijak się ma do moich przekonań. Natura ludzka jest zmienna i już za kilka lat mogę być w habicie, who knows 🙂
Film obejrzałem w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Clinta Eastwooda”.
Czas trwania: 129 min
Gatunek: Dramat, Fantasy
Reżyseria: Clint Eastwood
Scenariusz: Peter Morgan
Obsada: Cécile De France, Matt Damon
Zdjęcia: Tom Stern
Muzyka: Clint Eastwood