Moja poniższa recenzja ukazała się również na portalu NoirCafe.pl, link tutaj.
Przeżyłem szok. Autentycznie. Nie uważałem Wojciecha Wójcika za dobrego reżysera. Nie cierpię jego Ekstradycji. Absolutnie nie mogę pojąć fenomenu tego serialu i drugiego, trochę mniejszego (choć jakiś tam kult był) – Sfory. Nie mam na myśli odtwórcy głównej roli. Marek Kondrat jest i na zawsze będzie przeze mnie uwielbiany jako jeden z pomników polskiego kina. Jednak Wojciech Wójcik i jego policyjny serial to porażka na całej linii. Oglądałem (a jakże!) większość odcinków. I do dzisiaj pamiętam finał któregoś sezonu (wybaczcie, nie wiem którego, chcę o nim już zapomnieć).
Atak policyjnych służb specjalnych na dworek to jakieś spotkanie kumpli na paintballa. Wybuchy granatów-petard. Bieganie pod osłoną skoszonej trawy i emocje na poziomie walki na drewniane miecze. Koszmarne to było. No dobra… nie widziałem wszystkich filmów reżysera, jak chociażby Karate po polsku (podobno jeden z tych „kultowych”).
Z reguły wybieram film z jakiegoś powodu. Prywatne śledztwo chodziło mi po głowie od dłuższego czasu, głównie ze względu na Romana Wilhelmiego. Wracam tym samym do szoku z pierwszego zdania recenzji. Reżyseria – Wojciech Wójcik i bam! Film petarda. Co się stało Wojtas? Dlaczego reszta twojej filmografii nie wygląda tak jak film z 1986 roku? Nie wiem.
Prywatne śledztwo rozpoczyna się od sielanki rodziny inżyniera Rafała Skoneckiego, który gwałtownie skręca w kierunku śmierci, przychodzi smutek, żal i gorycz, by ostatecznie znaleźć ukojenie w matce wszystkich najpiękniejszych filmowych spełnień – zemście. Początek skojarzył mi się z sielanką rodziny Franka Castle’a ze wstępu do historii Punishera. Tam czytelnik, tutaj widz obserwuje piękne rodzinne chwile. Piknik na łonie natury, śmiech, złapane w kadr uśmiechy. Wszystko w ciepłych kolorach letniego popołudnia nad pięknym polskim jeziorem. O ile w Punisherze śmierć przychodzi nagle pod postacią mafijnych porachunków, tak tutaj Rafałowi przyjdzie jeszcze chwilę poczekać na spotkanie z kostuchą. Skonecki jest inżynierem, niegdyś utytułowanym kierowcą rajdowym. Jednak nawet największe umiejętności na nic się zdadzą przy nieogarniętym, pijanym kierowcy tira. Podczas powrotu z wycieczki rozpędzona ciężarówka powoduje wypadek i samochód Skoneckich wpada na drzewo. Udało się przeżyć tylko Rafałowi. „Miał szczęście” – mówi lekarz. „Co to za szczęście?” – słusznie kwituje milicjant grany przez Jerzego Trelę.
Tak wygląda zmierzch człowieka i narodziny mściciela. Skonecki nie może się pogodzić z faktem, że kierowca pozostaje nieuchwytny, i postanawia na własną rękę szukać zabójcy.
Co to był za cudowny i ożywczy seans sygnowany przez polską kinematografię. Na tle skądinąd miałkiego kina sensacyjnego produkowanego u nas w kraju Prywatne śledztwo może z powodzeniem stanąć u boku Psów Pasikowskiego. Przesadzam i niezdrowo się podniecam? Nie.
Roman Wilhelmi, który gra tu oczywiście pierwsze skrzypce, wcale nie przyćmiewa swoją postacią całego szeregu dobrze dobranych aktorów. Co ciekawe, każdy odgrywa swoją rolę idealnie, pomimo tego, że postaci jest dużo i każda ma wpływ na śledztwo oraz całą akcję filmu. Jest kilka irytujących mnie nazwisk w naszym rodzimym przemyśle filmowym. Jak chociażby Jan Jankowski. Tutaj nie dość, że nie irytował, to wypadł bardzo dobrze. Wójcik, w tym przypadku odpowiedzialny również za scenariusz, skonstruował swoją opowieść, całkowicie koncentrując się na zemście i podporządkował jej wszystko. Szukanie sprawcy, dylematy moralne, w końcu odwet na innych kierowcach (a co! Też jest gnojem i stanowi zagrożenie, więc trzeba go ukarać). Jakby było mało atrakcji, nasz mściciel dosiada crossową jawę enduro sport (zapewne w 1986 roku po seansie motocykl tej marki był nader pożądaną rzeczą). Ubrany w czarną skórę, na głowie ma markowy czarny kask carrera. Wygląda jak bohater zacnego exploitation. Zaciśnięte pięści, zdecydowany krok, taki powinien być bohater kina akcji z lat 80. Wracając do mojego pytania: nie wiem, co się stało reżyserowi ani dlaczego nie podążył dalej tą drogą. Film zdecydowanie nadaje się do rekonstrukcji cyfrowej, jednak nawet bez tego wciąż wygląda i brzmi dobrze. Dialogi świetnie słychać (a to jedno z moich głównych narzekań przy polskich filmach). Zdjęcia Jacka Mierosławskiego poprawne, chociaż zabrakło kilku zachodów słońca i przejeżdżającej jawy na ich tle. Taki film aż prosi się o nieszablonowe ujęcia. Kamera przy kole, złapane w ujęcie refleksy świetlne, odbicia od kasku.
Finał filmu to już prawdziwy majstersztyk. Razem z twistem stanowi nowatorskie w swojej wymowie dzieło Wojciecha Wójcika. Prywatne śledztwo będzie od tego momentu dla mnie wizytówką reżysera i jego najlepszym filmem.
Czas trwania: 95 min
Gatunek: Sensacyjny
Reżyseria: Wojciech Wójcik
Scenariusz: Wojciech Wójcik
Obsada: Roman Wilhelmi, Jerzy Trela, Janusz Bukowski, Jan Jankowski
Zdjęcia: Jacek Mierosławski
Muzyka: Zbigniew Górny