Początek lat 90-tych. Konflikt na linii Gruzja – Abchazja. Licząca niedużo ponad 200.000 mieszkańców Abchazja chce się odłączyć od ok. 5 milionów Gruzinów. Oczywiście bez pomocy Rosji, jej wsparcia militarnego i finansowego Abchazja nie mogłaby się cieszyć zdobytym później statutem republiki autonomicznej, którą zgodnie z prawem międzynarodowym jest. Zresztą… część państw uznaje, kilka nie uznaje niepodległości i summa summarum po dziś dzień granica z Gruzją do najspokojniejszych miejsc na świecie nie należy…
Reżyser filmu nałożył na tło konfliktu uniwersalną historię o próbie podporządkowania sobie kawałka naszego świata wbrew logice i siłom natury…
Bohaterem filmu jest mężczyzna (w tej roli Ilyas Salman) i jego wnuczka (Mariam Buturishvili). Abchaz jest człowiekiem, którego konflikty w tej części globu kompletnie nie interesują. Jest starym i doświadczonym człowiekiem, jednocześnie butnym i dumnym mężczyzną. Głównie za sprawą uporu w dążeniu do celu, bliżej mu jednak do Ahaba z powieści Moby Dick niż do chłopa. Cały film opiera się na jego walce. Ale nie z Gruzinami, nie z Abchazami, a właśnie z przyrodą.
Otóż areną walki jest rzeka Inguri i formowane przez nią wyspy. Zjawisko polega na tym, iż co jakiś czas rzeka Inguri oddaje we władanie ludzi bardzo żyzną cześć ziemi. Wykrawając kawałek serca, oddaje go człowiekowi, by ten mógł skorzystać lub mieć złudną nadzieję, że skorzysta…
I tak Ilyas znajduje swój przyczółek wraz z wnuczką, a Gruzini i abchascy separatyści co rusz przepływają wzdłuż rzeki patrolując wciąż formującą się granicę.
Będący gruzińskim kandydatem do Oscara film Wyspa Kukurydzy urzeka z pewnością zdjęciami. Brawa za pierwsze sceny, gdy mężczyzna gołymi rękoma przygotowuje miejsce na budowę domu, a wschodzące słońce wita się z nim wspinając się po drzewach na horyzoncie… Tak naprawdę, dysponując takimi plenerami ciężko zrobić kiepskie zdjęcia. Pięknie sfotografowany krajobraz to jedno, jednak ważniejsze zapewne były dla twórców emocje na twarzach Abchaza i jego wnuczki. Ci, z uchwyceni z bliskiej odległości, pokazują nadzieję i radość, jednak z cała pewnością nie ma tam strachu. To są ludzie tej ziemi i wiedzą, że jak wybudują dom, posadzą kukurydzę i osiądą na wyspie, której rok wcześniej nie było, to poskromią naturę. Przyjdzie im jeszcze zweryfikować ten pogląd…
Pomimo świeżego i mimo wszystko bliskiego nam tematu, film nie spełnił wszystkich moich oczekiwań. Reżyser podszedł do sprawy w sposób trywialny próbując umieścić kawałek baśni i moralitetu o człowieku rolniku w kanwach opowieści stricte wojennej. Na domiar złego, próbował wpleść jeszcze historię o dorastaniu dziewczyny. Nie byłoby to może i najgorsze, jednak w pewnym momencie twórca powinien zdecydować się na jeden główny wątek. Rozumiem jakie miało być przesłanie dotyczące Miriam. Jako dojrzewająca dziewczyna, zaraz kobieta, rozwija się wśród kiełkującej kukurydzy, czyli przyrody. Razem z nią zwiększa się jej ciekawość świata, obcych ludzi i jak każde pisklę musi w końcu wylecieć z gniazda. Zrywając całą piękną, prawie seraficzną, otoczkę wizualną okazuje się, że reżyser próbuje nam sprzedać w gruncie rzeczy infantylną historię. Dodatkowo nie zasługującą na takie długie, zatrzymane kadry.