Moja poniższa recenzja ukazała się również na portalu NoirCafe.pl, link tutaj.
O Whiplash dowiedziałem się jakieś pół roku temu, gdy trafiłem na zwiastun w sieci. To było naprawdę niezłe. Później pojawiły się inne tytuły i zapowiedzi. Trochę o nim zapomniałem do czasu, aż ukazały się pierwsze recenzje i ponownie rozbudziły ciekawość. Nie boję się tego napisać: mam intuicję widza i rzadko się na niej zawodzę. Jeżeli czuję, że jakiś film będzie dobry, to w ośmiu na dziesięć przypadków się nie mylę. Tutaj się pomyliłem. Whiplash nie tylko jest dobry, ale jest filmową petardą. To genialny obraz o największej ludzkiej zmorze – o przekraczaniu własnych granic, o walce, by nie zniknąć w tłumie, by się wybić, by zostać kimś lub nawet więcej… By stać się częścią historii. br> br>
Gdy Whiplash pojawił się na liście filmów tegorocznej edycji Camerimage, stało się jasne, że muszę go obejrzeć. I choć zapewne istniała możliwość zdobycia akredytacji, to nie zrozumcie mnie źle – ja po prostu nie mam czasu na „normalny” tryb festiwalowy. Mam kasę, idę i wchodzę. Pomyślałem sobie: jak będzie trzeba, to dam w łapę i wejdę na pokaz. Obyło się bez tego i siedząc już w wypełnionej po brzegi sali, czekałem na gasnące światła i magię kina, która zaraz miała zawitać do Bydgoszczy.
Whiplash to historia ucznia najlepszej nowojorskiej szkoły muzycznej. Jest twardy, ambitny, realizuje swój plan, ćwiczy po godzinach. Można go porównać do boksera. Andrew (Miles Teller) jest jak Rocky Balboa, który w chłodni okładał pięściami zwisające sztuki mięsa, tylko że on wali w gary, to znaczy w perkusję. Już jest perkusistą, jednak chce być najlepszy. Gdy przestępował przez progi szkoły, marzył o klasie nauczyciela legendy, Fletchera (J.K. Simmons). Reżyser, Damien Chazelle, rocznik 1985 (tak, wiem, niedługo będą już tylko młodsi ode mnie), nie patyczkuje się z widzem. Nie ma tu długich wprowadzeń, historii o tym, dlaczego Andrew tak młóci pałeczkami po godzinach. Reżyser ma szacunek do widza i jego czasu. W piątej minucie poznajemy dwóch najważniejszych ludzi na ringu. Ucznia i mistrza, Dawida i Goliata. Ten pierwszy jest wpatrzony w nauczyciela jak w obrazek, drugi zaś dostrzega coś tak niewinnie… tlącego się.
Na tym w zasadzie opiera się cała akcja filmu. Na pragnieniach i dążeniu do nich. Andrew dostaje się do zespołu jazzowego Fletchera i trafia tym samym na poligon, który z powodzeniem można przyrównać do obozu kadetów ubiegających się o wstąpienie do oddziału Marines. Dobrze, nie ma tu tylu blizn na ciele, jednak te na sercu i w umyśle młodego człowieka z czasem wydają się gorsze. Nie można ich ot tak opatrzeć, polać wodą utlenioną. Sączą się brunatną krwią goryczy i żalu i dopiero po kilku takich ciosach nauczyciel jest w stanie poznać, z kim ma do czynienia.
Dlaczego więc film, w którym można oskarżyć twórców o tanie triki, dostał u mnie tak wysoka ocenę? Złożyło się na to tak wiele czynników, że nie mogłem zrobić inaczej. Muzyka i tytułowy Whiplash jest dla Andrew jak najgorszy bat. Zagrany perfekcyjnie utwór (który dla mnie brzmiał tak samo dobrze od początku) rozlega się w kinie doskonale. Mistrzowski montaż, ładunek emocji, który można przyrównać do wybuchu małej bomby atomowej, i wściekłość przy każdym uderzeniu pałeczki. Widz czuje, że Miles Teller zostawił kawałek siebie na planie zdjęciowym. Czasami ma na twarzy taką wściekłość, że brakuje sekundy, by skoczył do gardła wszystkim dookoła. J.K Simmons? Idealnie ogolony, łysy, w czarnych ciuchach jest jak jądro ciemności, przypomina miejscami sierżanta Hartmana z Full Metal Jacket. Fletcher jest jednak od Hartmana gorszy, bo czasami udaje miłego i sympatycznego, by zaraz kogoś (cytując jego słowa) fuck like a pig…
Film jest idealny w każdym punkcie. Nie ma tu ckliwych momentów i chociaż są sceny, w których niejeden reżyser przekroczyłby tak delikatną granicę sentymentalnych banałów, Chazelle tego nie robi. Wiemy, że Andrew wychowuje się sam z ojcem, bo gdy był mały, opuściła ich matka. Ok, tak bywa. Nie jest to jednak przeciągane i wałkowane, tylko wspomniane. W końcu, żeby niejako wytłumaczyć swoją ocenę, chcę zwrócić uwagę, że ten tytuł nadaje się do wielogodzinnych rozmów i rozważań. Zaczynając od chorobliwych ambicji (spokojnie, nie ma tu takich psychoz jak w Czarnym Łabędziu – reżyser Whiplasha zbyt twardo stąpa po ziemi), na pobudkach nauczyciela kończąc. Jeżeli ktoś widział film, to zachęcam do podzielenia się swoim punktem widzenia. Czy stanęlibyście po stronie Fletchera? Czy jest prawdą, że tylko przez taki nacisk wyciągnie się najlepszego? Gdzie jest wspomniana w filmie granica?
I w końcu naprawdę genialny finał. Tu nie ma hollywoodzkich wiwatów i happy endów. Kto ostatecznie wygrał? Andrew, który przekroczył granicę? Andrew, który pokazał wolę walki? A może jednak przegrał? Stracił przecież coś, co mogło się przerodzić w nową życiową ścieżkę. Polecam oglądać w kinie. Poczujecie każde uderzenie…
Czas trwania: 107 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Damien Chazelle
Scenariusz: Damien Chazelle
Obsada: Miles Teller, J.K. Simmons, Paul Reiser
Zdjęcia: Sharone Meir
Muzyka: Justin Hurwitz