Biegnij i Zabij chciałoby się dosłownie przetłumaczyć tytuł chińskiego cudeńka. Cudeńka wyciągniętego z chaszczy azjatyckich filmów rożnej jakości i wartości (dzięki Simply). A może Biegnij i zabijaj? Tak, to zdecydowanie lepiej pasuje do filmu w reżyserii Hin Sing „Billego” Tang’a.
Najłatwiej byłoby zakwalifikować obraz do gatunku kina zemsty. Jednak byłoby to trochę nie fair w stosunku do reżysera. Przecież on chciał pokazać zdecydowanie więcej niż tylko to, że ktoś traci coś ważnego i mści się na swoim oprawcy. Tang chciał zmusić widza do zastanowienia się nad drugą stroną konfliktu. Co się stanie, gdy zemsta dosięgnie celu i wróci ze zdwojoną siłą? Przecież oprawca też może mieć w sercu kogoś ważnego, najważniejszego dla siebie. Ci co oglądali I Saw the Devil wiedzą jak zemsta może daleko zajść.
Tang poszedł jeszcze dalej. To tak jakby postać grana przez Min-sik Choia z Ujrzałem Diabła zerwała się w finale z więzów… Historia zawraca, piłka odbija się od ściany i trafia ze zdwojoną siłą w rzucającego.
Run and Kill to historia Chenga, grubasa. Od razu zrobię osobisty wypad i wytłumaczę twórcę z tego określenia osoby ze sporą nadwagą. Na swoje trzy chińskie wypady, podczas których zjechałem kilkanaście tamtejszych metropolii, nie spotkałem żadnej grubszej osoby. Gdybym więc spotkał i miałbym ją opisać komuś, zrobiłbym tak jak to robiły postacie z filmu, nadając mu ksywkę „fatty” :). Nasz grubasek jest mężem, ojcem i przedsiębiorcą w jednym. Reżyser przedstawia go jako kochającego rodzica i męża oraz odpowiedzialnego właściciela dobrze prosperującego interesu. Idąc dalej kartami scenariusza widzimy po kolei całą gamę ludzkich zachowań, którymi z biegiem filmu emanuje Cheng. Od pierwszych scen, gdy jest szczodry w wyrażaniu miłości do córki Pinky i żony, po późniejszy strach, smutek, złość, wściekłość i… lecimy od początku panie i panowie. Strach, smutek, złość, wściekłość. Reżyser nie oszczędza głównego bohatera. Ten, przyłapawszy żonę na zdradzie ukazuje się nam jako nie potrafiący wykrzesać iskry, która później zrodziłaby berserkera. Zamknięty w bólu, potrafi tylko wyrzucić z siebie prośbę, żeby para kochanków poszła do salonu, a nie spółkowała w miejscu, gdzie sąsiedzi mogliby ich dojrzeć przez okna… No dobrze, ma taką naturę, a nie inną, więc postanawia utopić smutki w alkoholu. Mamy tu jednocześnie do czynienia z perfidną próbą stawiania kolejnych przeszkód, a może wyzwań przed Chengiem. Upijając się spotyka ludzi i nawiązuje kontakty z osobami, których za dnia ciężko spotkać na ulicy. W pijackim amoku wyznaje swoją chęć zabicia żony. Robi coś co pewnie na trzeźwo nie przeszłoby mu przez gardło. Mówi to również nieodpowiednim osobom, a raczej odpowiednim, jeżeli tego chciał. Tym samym wsiada do kolejki górskiej i do końca filmu nie będzie miał szans z niej wysiąść.
Film jest świetnie nakręcony. Bez przestojów, z kilkoma akcjami, po których słyszysz swój własny głos „przecież takich rzeczy się nie robi w filmie”. Bardzo dobry film z akcją pędzącą jak ten pociąg w Snowpiercerze. Jak się wykolei to wiesz, że nikt nie przeżyje, więc lepiej niech już jedzie… Film został słusznie zakwalifikowany do kategorii III w azjatyckim kinie. Okrutny obraz, jednak bez charakterystycznych dla gore scen. Brutalność polega tutaj na przedstawieniu jej w dosłowny sposób, ale nie przesadzony. No i chociaż na niektóre sceny ciężko mi było patrzeć, to byłbym nieuczciwy, gdybym napisał, że były niepotrzebne. W tym filmie wszystko jest ważne, a reżyser po prostu nagina wytrzymałość bohatera do maksimum. Czy Cheng w końcu pęknie? Przyznam się, że czekanie na tą odpowiedź mocno przykuwa do fotela.
Film Billego Tang’a jest jak rozszalały byk, który chce dopaść torreadora. Tu nie ma zmiłuj. Noże są po to, by rozcinać, płomienie po to, by palić. Nie jest to obraz dla wszystkich, jednak jest zdecydowanie jednym z oryginalniejszych jakie mi było dane oglądać.
Czas trwania: 90 min
Gatunek: Dramat, Akcja
Reżyseria: Hin Sing 'Billy’ Tang
Scenariusz: Bryan Chang
Obsada: Kent Cheng, Simon Yam
Zdjęcia: Kin Fai Miu