Z Godzillą mi nie po drodze i zastanawiając się nad powodami, dla których w końcu skusiłem się na seans, długo trzeba by szukać. Zaważyła jedna scena, kilka ujęć. Kilka doskonałych minut w filmie i kilkanaście niezłych nie pozwalają mi wystawić oceny wyższej niż ta, którą widzicie na końcu recenzji. Przecież i tak zaczyna się od przewijania w dół. Zatem dla tych którzy tego nie robią, spieszę z donosem, że Godzilla dostała u mnie trójeczkę. Nie jestem specem od studia Tōhō, Kaijū i innych. Są inni od tego. Zostawiając więc legendę w rękach fascynatów japońskim, przerośniętym, zmutowanym T-rexem, odsyłam na przykład na bloga Pana Szyszka, czyli Godzirec. Tutaj skupię się na recenzji lub czymś co ją przypomina, a jest po prostu garścią luźnych przemyśleń na temat najnowszej odsłony Godzilli.
Reżysera Garetha Edwardsa nie miałem okazji wcześniej poznać. Wprawdzie w kolejce czeka jego Monsters, który to film mam ochotę obejrzeć ilekroć trafię na wzmiankę o nim w sieci. No niestety, zawsze coś wypada. Edwards na film Monsters mógł przeznaczyć 800.000 dolarów, na Godzillę 160 mln. Można zwariować. Film na siebie zarobił, więc reżyser ogarnął kwotę, którą miał do dyspozycji i wydał na świat Godzillę idealnie wkomponowującą się w schematy blockbustera. Blockbustera, który nie jest niczym innym jak zapchajdziurą na weekend dla grupy gimnazjalistów.
Scenarzyści Dave Callaham i Max Borenstein sprzedają nam historię rodziny naukowców, państwa Brody. Joe (Bryan Cranston, tak ten sam) oraz Sandra (Juliette Binoche) pracują przy rządowych, ściśle tajnych (a jakże!) projektach. Jest jeszcze syn, który nic nie robi, bo jest jeszcze za mały 🙂 Zdobywczyni Oscara Juliette Binoche ginie w 10-tej minucie. Z drugiej strony to dobrze. Przecież o tak krótkim występie nie trzeba nawet wspominać. Zatem Sandra ginie w wyniku incydentu mającego miejsce w reaktorze. Chciałoby się, by jej śmierć wiązała się z całym dramatem, by miała jakieś większe znaczenie. Niestety, tak samo szybko jak scenarzyści umieścili ją w filmie, tak samo szybko wymazali jej postać korektorem.
15 lat później. Największe znaczenie dla losów przyszłego świata okazuje się mieć syn Sandry i Joe’a, czyli Ford (Aaron Taylor-Johnson). No tak, ale trzeba go jakoś sprowadzić w miejsce, gdzie to wszystko się zaczęło. Dla chcącego nic trudnego. A jednak! Śmierć Sandry miała znaczenie. Przecież opłakiwanie straty można rozłożyć na całe 15 lat, co też twórcy czynią. 15 lat potrzebuje Joe na śledztwo. W końcu, gdy jest blisko odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania, zostaje zatrzymany. No i następuje związek przyczynowo-skutkowy z tak ogranym schematem, że głowa boli. Reżyser nie zostawia widzom nic na rozruszanie naszych komórek. Nie powinno być to zarzutem w przypadku blockbustera, jednak w przypadku Godzilli to nad wyraz razi. Mógłbym leżeć pijany i oglądać jednym okiem, a i tak akcja posunęłaby się do przodu wytyczonym na początku filmu torem. Ojciec jest zatrzymany? Na ratunek leci syn. W scenie w pociągu jacyś rodzice wysiadając z wagonu zostawiają w środku synka. Spokojnie, w jest tam Ford, który przejmuje dzieciaka i razem jadą w nieznane. Wszystko dzieje się tylko po to, by główny bohater miał co robić. Gdy następuje kolizja wiemy już, że będzie scena z Fordem, który trzyma za rękę małego Azjatę. I co? Jest taka scena. Idąc dalej i zdradzając co nieco (w sumie co to za spoilery, skoro producenci na początku pokazują wszystkie karty) napiszę parę słów o Fordzie. Jest specjalistą na polu walki, para się rozbrajaniem bomb. Przepraszam, że będzie kolokwialnie, jednak… Wiadomym jest, że w rezultacie dostanie do rozbrojenia bombę… Znacie ten motyw, gdy oglądając setki filmów potraficie przewidzieć ruch twórcy. Ba! Mi się zdarza, że wkładam odpowiednie kwestie w usta aktorów, tuż przed tym jak je wypowiedzą. Przy Godzilli każdy jest jak superbohater, który widzi na 10 minut naprzód. Nie najlepiej to świadczy o kreatywności scenarzystów.
Jednak najważniejsze, czyli Godzilla, nie zawodzi. Potwór jest majestatyczny, budzi respekt i z drugiej strony, gdy jest na ekranie to czuć taki… spokój.Wszystkie sceny z Godzillą idą na duży plus. Gorzej z jego potyczkami z przeciwnikami (już nie będę się znęcał nad wydumaną historią o okresie godowym MUTO). Wracając do tego co mnie przyciągnęło do seansu. Było to 10 minut filmu licząc od skoku komandosów w kierunku przedsionka piekła. To robi wrażenie. Czarna od dymu metropolia. Buchające gdzieniegdzie płomienie i lecący na spotkanie z potworami wybrańcy. W tle podniosła muzyka, coś jak aniele zawodzenia. Dla tej sceny mogę podnieść ocenę…
Całość nie porywa, wręcz osłabia. Opowieść o Godzilli mogłaby z powodzeniem zaistnieć w universum Transformers czy innych. Jest niczym nie wyróżniającym się posiłkiem, zdecydowanie bez przypraw… Nie polecam.
Czas trwania: 123 min
Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Reżyseria: Gareth Edwards
Scenariusz: Max Borenstein, Dave Callaham
Obsada: Aaron Taylor-Johnson, David Strathairn
Zdjęcia: Seamus McGarvey
Muzyka: Alexandre Desplat