No dobra. Wszyscy już oglądali, więc obejrzałem i ja. Zaczynając od tytułu to właśnie na nim można zamknąć całe wrażenie, które zostaje po filmie. Chłód w lipcu, to jak drzazga, która uwiera. No przecież jest lato, czekamy na dodatnie temperatury, a tu takie coś? Chłód w lipcu nie pasuje do stanu rzeczy, do którego powinniśmy być przyzwyczajeni. To pewna anomalia. Jasne, że chłodnych dni jest w okresie letnim pełno. Jednak ten konkretny, filmowy chłód jest zupełnie inny. On przeszywa na wskroś całego bohatera. Zmienia go. Człowiek dorosły, dorośleje jeszcze bardziej. Mężczyzna, który staje się bardziej męski. Chłód w lipcu który postarza, dodaje powagi, a przede wszystkim stawia bohatera na nowej życiowej ścieżce. Zapomnij o swoim codziennym rytuale, o swoim szarym dniu. Jesteś teraz wojownikiem i powinieneś wybrać nową drogę…
Stałem się fanem tego filmu. Chcę go obejrzeć raz jeszcze z kumplami i chłonąć ich reakcję. Ich „Wow” i ich „o ja pierdolę!”. Jednak z kumplami już filmów nie oglądam, więc może żonę namówię. Jedno napiszę od razu. Seans nie wstrząsa, nie „mieli” świadomości. On po prostu dostarcza zajebistą filmową rozrywkę. Długo czekałem na Chłód w Lipcu…
Nie chcę zdradzać za dużo, dlatego postaram się ograniczyć do minimum w kwestii fabuły. Późne lata 80-te, amerykańskie miasteczko, rodzina 2+1. Głowa rodziny, Richard, który za bardzo na głowę rodziny nie wygląda. W tej roli Michael C. Hall znany, przynajmniej mi, z roli w serialu Dexter. Z Dexterem znam się bardzo dobrze. Towarzyszyłem mu przy wszystkich egzekucjach, których dokonywał. Był zimny, opanowany i diablo skuteczny. Tam nie było zmiłuj. Jak upatrzył sobie ofiarę, to widz wiedział, że finał zawsze będzie w pokoju zalepionym workami foliowymi. Rytuał, strzykawka, skalpel, parę słów udowadniających winę i nóż wbity w pierś. Taki był Dexter. A Rychu? Z werwą i tempem przypomina trochę Jacka Arnolda z Cudownych Lat. Dochodzi jeszcze fryzura na czeskiego metala (krótko z przodu, długo z tyłu i wąsy na przedzie) i mamy całego Rycha. Jednak gdy wilk zapukał do drzwi, Rysiu zamienił się w Ryszarda i obronił rodzinę. Tak zaczyna się film, od gloryfikacji amerykańskiego prawa do obrony własnej. Prawdziwa reklama National Rifle Association of America. Masz broń? Użyj jej. Richard użył swojej zabijając nieproszonego gościa, który nocą naszedł jego dom i rodzinę. W myśl prawa obowiązującego w Stanach Zjednoczonych, czyn Richarda jest całkowicie uzasadniony, a samo śledztwo w ogóle nie zostaje rozpoczęte.
Szybki protokół, dół na 6 stóp i bam! Pojawia się ojciec zabitego, Russel (Sam Shepard). Duży, zły wilk. Doświadczony zakapior, twarz z programu Cela nr… Brakuje jeszcze łezki pod okiem i pajęczynki na łokciu. Widz od razu się najeża i próbuje stworzonym naprędce ochronnym parasolem przykryć we własnej podświadomości rodzinę Richarda. No i sprawdza się to czego się najbardziej obawialiśmy. Oko za oko, syn za syna, poprzysięga Russel. I wcale nie czujemy się spokojniej, gdy dowodzący lokalną policją wysyła patrol w pobliże domu Richarda. Nawet gdy pod drzwiami syna siedzi uzbrojony gliniarz (notabene służący, jak się sam chwali, w jednostkach specjalnych), to wciąż wiemy, że Russel nie odpuści. Dlaczego? Reżyser przedstawił go w taki sposób, że od razu mamy przed oczami kilka filmowych postaci. John Ryder z Autostopowicza, Max Cady z Cape Fear, a nawet Hannibal Lecter z Milczenia Owiec. Wiemy, że Russel jest zajebiście przebiegły, groźny i zły do szpiku kości. Czy to z nim w finale przyjdzie się zmierzyć głównemu bohaterowi? Nic z tego. Scenariusz jest przewrotny i w momencie, gdy siedzieliśmy z Richardem na kanapie, baliśmy się o życie jego rodziny, reżyser Jim Mickle sadza koło nas Russela…
Bo zawsze jest jakiś większy wilk i to co złe wcale nie musi być najgorsze. Film, z już i tak niezłym tempem, przyspiesza i gnamy po równi pochyłej. I w gruncie rzeczy czujemy się spokojniej mając przy boku takich współ sprzymierzeńców. Jednak by dorównać im kroku, Richard musi zerwać ciuchy ojca i męża i przywdziać szaty wojownika, o którym już wspomniałem. Na filmowy stół, reżyser John Mickle, rzuca kawał mięsa, w które z rozkoszą się wgryzałem. Chciałem się rzucić i jechać na akcję z tymi trzema facetami (trzecim jest genialnie odkurzony Don Johnson). No niestety, w tych ich półciężarówkach jest miejsca tylko dla trzech. Ciągle wspominam ten film i coś dlaczego pokochałem to jak został ten film zrealizowany. Tu wszystko się zgadza, jednak gdy Richard biegnie w kierunku domu, rozgląda się spłoszonym wzrokiem dookoła i nagle w tle włącza się muzyka, BAM!. Zajebista ścieżka dźwiękowa. Rozkoszny synth-pop. Kawałek nagrany przez zespół Dynatron
Cosmo Black jest mocarny. Twórca muzyki, Jeff Grace, świetnie wyczuł intencje reżysera i za pomocą stworzonych przez siebie dźwięków przekazał esencję filmowego mroku z 80’s. Zdjęcia, tak doskonale współgrające z tematem. Pojedyncze źródła światła, mnogość kolorów (jak w ostatniej akcji na farmie), latarnie, reflektory, feeria barw. W scenach, gdy konwój na początku filmu wywozi Russela, pozwoliłem sobie zatrzymać film i sprawdzić operatora. Ryan Samul, nie znałem, ale zapamiętam na pewno. W kilku scenach aż miało się wrażenie, że całość została jeszcze podrasowana w jakimś Lightroomie z pakietu Adobe. Piękna sprawa, idealnie trafiająca w mój smak.
Co dostajemy w ciągu prawie dwóch godzin? Historię ojca, który musi bronić rodziny. Historię przestępcy, który musi zdefiniować na nowo ojcostwo. Historię prywatnego detektywa, który musi bronić obu. Szacunek, odwaga i spokojny sen. Genialna rozrywka, a moja wiara w nowe kino trzepiące w głowę jak chińskie wino, znacznie urosła.
Czas trwania: 109 min
Gatunek: Kryminał, Thriller
Reżyseria: Jim Mickle
Scenariusz: Nick Damici, Joe R. Lansdale (powieść), Jim Mickle
Obsada: Michael C. Hall, Don Johnson, Sam Shepard
Zdjęcia: Ryan Samul
Muzyka: Jeff Grace