Znacie tę scenę z niejednego filmu o pisarzu, gdy ten wyciąga z maszyny, po raz kolejny zresztą, rozpoczętą pierwszą stronę? Gniecie ją w zgrabną kulkę, rzuca i trafia, lub też nie trafia, do kosza na śmieci w pokoju? Ciężko to przełożyć na scenę przy pisaniu na komputerze, ale wierzcie mi, że zaznaczałem i mazałem pierwsze zdanie kilkakrotnie. Po raz kolejny zatem…
Wybierając się do kina na najnowszy film Davida Finchera dostaniecie tak naprawdę dwie opowieści.
Zaginiona dziewczyna.
Thriller z porwaniem w tle. Takich było wiele. Fincher budując klimat, podobny trochę do tego z Social Network, przedstawia nam historię utraty bliskiej osoby. Poznajemy jedną z postaci, Nicka (Ben Affleck). Dla Nicka dzień rozpoczyna się normalnie – idzie na spacer, jedzie do swojej knajpy, tam rozmawia z siostrą – bliźniaczką, współwłaścicielką interesu. Wraca do domu. Nie ma Amy (Rosamund Pike), jego żony. Zawsze siedziała tam, na kanapie, z książką. Wiem, bo widziałem ją kątem oka. W oczy nie patrzyłem. Już dawno nie patrzyłem jej w oczy. Coś się zmieniło. Pokój wygląda jak pole walki. Być może. Rozbity stolik, przewrócone krzesło. Nick dzwoni na policję. Mówi, że jest zaniepokojony. Zgłasza zaginięcie żony. Dzisiaj miała być ich piąta rocznica. To przełomowy okres w każdym małżeństwie. Od tego momentu obraz Finchera, gwałtownie rozdziela się na dwa gatunki. Jak pojazdy w filmie Tron, zmieniają nagle kierunek rozdzielając się na dwie ścieżki. Cały czas śledzimy przejmujący obraz poszukiwań i osobistego dramatu męża, który stracił żonę. Oraz poznajmy prawdziwe „ja” małżeństwa państwa Dunne. Genezę wszystkich problemów. Jednak my po prostu jesteśmy słuchaczem, na kozetce leży reżyser i snuje swą opowieść. Wnioski musimy wyciągać sami.
Nie domyśliłem się zakończenia, a w zasadzie dwóch, czy nawet trzech finałów tej historii. Rozgrywający się klasycznie thriller, to sekwencje dobrze nam znane. Podejrzliwa pani detektyw Rhonda Boney (Kim Dickens), z towarzyszącym jej wszędzie policjantem Jimem (Patrick Fugit) próbują odnaleźć Amy. Znajdują ślady, poszlaki i wszystko jest coraz bardziej podejrzane. Jeżeli chodzi o kilka słów dotyczących filmu, to dostajemy wszystko co powinniśmy dostać od tego gatunku. Jest zaginiona dziewczyna, jest mąż, który to zaginięcie zgłasza i jest śledztwo. Jeff Cronenweth odpowiedzialny za zdjęcia to stały współpracownik Finchera. Tutaj nie chodziło o chaos na ekranie jak w
Fight Club. Tu miał być spokój i porządek. Cronenweth doskonale oprawił obraz tworząc nad wszystkimi aurę tajemniczości. Zawieszone, złapane w jeden kadr spojrzenia. Nocne czuwanie, i przede wszystkim to wyczuwalne napięcie. Tak jakby w filmie chodziło kilka bomb zegarowych, a my, widzowie, wiemy, że przynajmniej jedna musi wybuchnąć… Wybuchają wszystkie. Dodatkową, już i tak gęstą atmosferę podkręca Trent Reznor. Cały podkład muzyczny stworzył do spółki z Atticusem Rossem. Ktoś, kto choć trochę zna styl Reznora i „usłyszy”
Zaginioną Dziewczynę, zakocha się w tych dźwiękach. Industrialny niepokój, czasem łagodna elektronika. Reznor
i Ross stworzyli do filmu o porwaniu kilka takich melodii że miałem czasem wrażenie iż akcja przeskoczy na oddział szpitala psychiatrycznego. Bardzo, bardzo wkręcające się w głowę dźwięki. Cieszę się, że film trwał prawie trzy godziny. Teraz, patrząc na to z perspektywy czasu, uważam, że to było absolutne minimum. Co dostajemy w tych prawie trzech godzinach? Fincher wzniósł się na najwyższy poziom, jeżeli chodzi o prowadzenie scenariusza. Doskonałe tempo, kilka(!) twistów i kategoria R. Oh, tak. Ci, którzy zarzucali Fincherowi, że rośnie z niego kolejny mdły i nudny wyrobnik, zdziwią się strasznie niektórymi scenami. Żałuję, że nie znajdę czasu na kolejny, powtórny seans. A może lepiej pozostawić to genialne wrażenie? Ben Affleck doskonale się sprawił w roli swojskiego faceta z przedmieść. No i trochę przykoksował 🙂 (podejrzewam, że do kolejnej roli, czyli Batmana). Rosamund Pike, czyli żona, to już prawdziwa petarda. Zimna suka czy pogubiona kobieta? Ambitna socjopatka czy uległa żona z bałaganem w głowie? Ma tyle wcieleń, że tą kreacją mogłaby obdarzyć kilka postaci.
Mamy więc małżeństwo, które nie potrafi zrealizować nawet połowy tego, co sobie obiecało. Prawdę, która zamieniła się w kłamstwo po założeniu obrączek. Dążenie do ideału, gdzie tak naprawdę radość powinno się znajdować w człowieku, którego się poznało. Nie wystarczy ci przeciętność? Fuck it. Szukaj do końca życia księcia z bajki. Uwierz mi, że szary to szlachetny kolor i przy odpowiednim światle potrafi pięknie lśnić swoim blaskiem. Dostajemy też dowcip o mediach. Kiepski żart o telewizji, która pokazuje w swoich reality show i talk show wszystko to, co chcemy zobaczyć. Nick jest podejrzany o morderstwo? Pokażemy każdego trupa, który wypadnie mu z szafy. Znienawidzicie go tak, jak prowadząca i tak, jak połowa Ameryki, która to ogląda. Nick jednak nie jest podejrzany? Ok, nie ma problemu, przypomnimy ich pierwszą randkę, pokażemy zdjęcia z ich miesiąca miodowego. Zakochacie się w państwie Dunn. Telewizja u Finchera to żywieniowy fast-food. To hamburger przygotowany w 3 minuty. Masz, nażryj się i spierdalaj. To są właśnie media transmitujące poszukiwania Amy. To jest dzisiejsza telewizja. To są te uśmiechy na podjazdach przed domami i kły za zamkniętymi drzwiami. Czy Fincher oprócz opowieści o porwaniu, naśmiewa się z tych wszystkich przedmieść i szczęśliwych z pozoru małżeństw? Z tych mężów, którzy koszą trawniki? Z tych żon, które robią wypieki i witają nimi nowych sąsiadów? Według mnie nie. On nie nakręcił o nich satyry. On pokazuje po prostu co się dzieje, gdy zapominamy o tych pierwszych dniach znajomości…
Kryzys w małżeństwie.
W czym zatem tkwi największa moc tego filmu? Po pierwsze, reżyser zmusza nas niejako do doszukiwania się genezy wszystkiego co rozgrywa się na ekranie. Do analizy problemu. Amy, jako jedynaczka, żyła w dwóch światach. Jeden to nasz szary padół, a drugi to ten z kart książeczek dla nastolatek o
Niesamowitej Amy.
Niesamowita Amy to literacki twór, który wyszedł spod ręki rodziców Amy. Doskonała, inteligentna, popularna. Nasza niesamowita Amy. To tak jakby J.K. Rowling miała naprawdę syna Harrego i razem z nim jeździła na spotkania z fanami… Amy, sama nigdy nie będąc ideałem, choć dążąc do niego, szukała w drugiej połówce materiału odpowiedniego do obróbki. Piszę tutaj o materiale po 3-5 latach małżeństwa. Nie piszę o pierwszych dniach, miesiącach, kiedy para wciąż jest na etapie nasycania się sobą. Dopiero później zaczyna się walka. Kiedy opadnie mgła zauroczenia i pojawi się codzienne życie. Pranie, prasowanie, gotowanie. Zawsze jedna jednostka próbuje być tą dominującą. Normalną rzeczą jest, gdy odbywa się to na różnych polach. Jednak gdy Ona lub On próbują uformować Ją lub Jego pod swój wymarzony ideał, zaczynają się kłopoty. Tak jak u naszych filmowych bohaterów. Które z nich jest więc winne? Najłatwiej byłoby wskazać jedną osobę. Nic bardziej mylnego…
W pogoni za Amy.
Całkowicie rozumiem wizję rozpadu jaką przedstawił reżyser. Jeżeli czyta to jakiś mąż, czy jakaś żona z długim małżeńskim stażem i powie, że nigdy nie chciał/nie chciała przygrzać partnerowi czymś ciężkim, to nie uwierzę. Wszyscy w końcu się kłócą. Teksty w stylu: „Oni się nigdy nie kłócą” można włożyć między bajki. Nie kłócą się? No to z pewnością zaczną. Najłatwiej byłoby napisać „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Jednak ten film (jak rzadko który) zmusza do interpretacji odzwierciedlając jednocześnie doświadczenia i wiek recenzującego. Najłatwiej byłoby sklecić prosty, chłodny tekst dotyczący tego filmu jako thrillera. Ja tak nie potrafię. Czy Fincher nawołuje do kłamstwa w małżeństwie? Obrońcy moralności powiedzą, że kłamstwo to kłamstwo. Gówno prawda. Życie weryfikuje odbiór takich obrazów. Jako że jestem już długo po „drewnianej” rocznicy, wiem coś o tym. Tak, wiem kiedy Ją wkurwiam, kiedy jestem złośliwy, kiedy robię coś czego Ona nie lubi. Czasem się przymyka oko, czasem dochodzi do kłótni. Czasem jest taka kosa, że trzeba wyjść z domu. Normalna rzecz. Dlaczego człowiek wie, że wciąż jest dobrze? Bo jest strach o drugą osobę. Gdy nie odbiera telefonu, a powinna już wrócić. Gdy jest poważnie chora itd. W małżeństwie u Finchera pojawia się w tym momencie satysfakcja, spokój, a to już dla związku za późno.
To mocny i przejmujący dramat rodzinny pokazujący, że w małżeństwie najważniejsza jest elastyczność. Odpowiadając na pytanie, to po co w tym tkwić? Pogarszać istniejący stan rzeczy? Dlatego, że KAŻDA następna osoba jest taka sama. Wymiana nic nie da. Wszystko się psuje. Wracając jeszcze do pozorów i „pozy” dla widzów. Szczęśliwymi lub chociaż zadowolonym z życia chciałby być każdy i biorąc na ten przykład obraz filmowej pary zapewniam, że słysząc kolejny raz od Waszych znajomych, że „jest w porządku” wcale tak nie musi być. Jest duża szansa, że nie jest w porządku. Jeżeli macie możliwość, to zacznijcie naprawiać ten dach… Genialny film, jeszcze długo pozostawiający widza w stanie odrętwienia, niepokoju i zagubienia. To bardzo dojrzały film nadający się do długich rozmów i dyskusji o potrzebie istnienia na tym świecie u boku drugiej osoby. Zasłużona petarda.
You don’t know what you’ve got ’til it’s…
Czas trwania: 149 min
Gatunek: Dramat, Thriller
Reżyseria: David Fincher
Scenariusz: Gillian Flynn (powieść)
Obsada: Ben Affleck, Rosamund Pike, Neil Patrick Harris, Tyler Perry, Emily Ratajkowski
Zdjęcia: Jeff Cronenweth
Muzyka: Trent Reznor, Atticus Ross