„Black Wave” w kinie jugosłowiańskim. Co to za kraj, ta Jugosławia? Podejrzewam, że niektórym czytelnikom nie było dane zobaczyć naszej turystycznej mekki na mapie. Kraj naznaczony krwawymi kartami historii, dla niektórych z nas, dla naszych rodziców, był właśnie wymarzonym miejscem na wakacje. Jako turyści pamiętamy tylko te jasne obrazki. Kolorowe ulice, światowe życie. Nie trzeba było marzyć o Zachodzie, przecież Zachód był na wyciągnięcie ręki. Reżyser Jovan Jovanović wraz z kilkoma kolegami po fachu zapoczątkował w jugosłowiańskim kinie tzw. „Czarną Falę”.
Artyści zawsze buntują się przeciw ustalonemu przez rząd porządkowi korzystając z narzędzi, którymi władają najlepiej. „Black Wave” pokazywała, że nie wszyscy w społeczeństwie są pogodni i radośni jakby tego sobie życzył prezydent Josip Broz Tito. Już pierwsze sceny pokazują jaką drogą będzie podążała „Black Wave”. To będzie chęć pokazania wszystkiego tego, co władza chciała ukryć pod dywanem.
Belgrad przygotowuje się do obchodów kolejnej znamienitej uroczystości. Urodziny prezydenta. Wokół sowieckie flagi radośnie łopoczą na ciepłym letnim wietrze. Zachwyceni turyści przemierzają ulice miasta. Obkupieni w futra, kryształy i słodycze. W powietrzu czuć podniosłą atmosferę. Z głośników rozwieszonych na ulicach słychać płynące życzenia dla przywódcy narodu. Odpowiednie władze zadbają o szerokie uśmiechy mieszkańców Belgradu. Jednej twarzy nie są w stanie kontrolować. Środkiem miasta, nie zważając zbytnio na przepisy ruchu, pędzi czerwony Peugeot 304. To główny bohater filmu, a raczej jego zdecydowany antybohater. Na szarej ulicy od razu się wyróżnia. Stylem jazdy, samochodem i całym sobą. Wysoki młody mężczyzna, niebieskie jeansy i koszula skrojona na flagę Wielkiej Brytanii. To ość w przełyku władzy. Narrator z dumą wyszczekuje jego zasługi…
Stevan Nikolic, aka Steve, born in 1945
in Belgrade; parents George and Aleksandra…
Ex-pioner, x-member of People’s
Youth and Socialist Union, ex-youth activist.
To wielka nadzieja młodego pokolenia z Belgradu. To „miała” być wielka nadzieja. Od razu widzimy kontrast. Reżyser się nie patyczkuje. Historia ma być jak butelka z czerwonym winem rzucona na świeżo pomalowaną białą ścianę… Tak. Był nadzieją partii, a stał się drzazgą, której nie można wyjąć. Trzeba będzie ją wyrwać i pozostanie po niej głęboka blizna. Gdy narrator wręcz z dumą recytuje cv-kę Stevana, my już wiemy jaki jest naprawdę. To mieszanka Travisa Bicklego z Tonym Montaną. To dynamit z krótkim lontem. Złodziej, morderca, psychopata bez zasad. Nie takiego społeczeństwa życzy sobie Tito.
„Black Wave” to policzek i splunięcie w kierunku wesołego wizerunku Jugosławii. Stevan to chodząca groza. Film pokazuje jego „karierę” w kryminalnym półświatku, który w zasadzie sam tworzy. Jest bezwzględny. W pierwszych, wspomnianych wcześniej scenach, gdy jedzie czerwoną furą przez miasto już pokazuje się jako ten, którego byśmy nie chcieli jako gościa na obiedzie. Ale później? Reżyser posuwa się naprawdę daleko chcąc pokazać jak zwyrodniałą częścią narodu jest postać z kart scenariusza. Stevan zabiera dwójkę autostopowiczów. On, trochę jak John Lennon. Ona, może żona, może tylko dziewczyna. Zabiera ich, bo jak sam rzuca w kierunku kamery:
One should help those who are in love…
The whole world is against them…
Autostopowicze okazują się być niezgorszymi gagatkami niż Stevan. „Prawie” Lennon wyciąga spluwę chcąc skraść samochód. Stevan szybko obezwładnia agresora, prowadzi dwójkę do lasu z dala od drogi, i co? I dokonuje egzekucji nie zważając nawet na błogosławiony stan dziewczyny.
Tak, to trzeba napisać. Stevan się nie pierdoli. Tak samo jak reżyser. Film nie jest jednak łatwy w odbiorze. Oprócz ciężkiego tematu, strona techniczna pozostawia wiele do życzenia. Shaky cam od początku, ostry montaż, budżet na poziomie własnych zaskórniaków. Słabe oświetlenie, amatorzy na drugim planie. Czasem miałem wrażenie, że wszystko było kręcone na szybko, by uciec przed cenzurą. A jednak. Seks, przemoc, narkotyki, rewolucja na ulicach. Wielka i niebezpieczna siła tkwi w tym obrazie. Jovanović w 1971 roku stworzył film petardę. Jeżeli reszta „Black Wave” jest tak samo mocna w przekazie, to nic tylko sięgać do zasobów jugosłowiańskiej kinematografii.
Jovanović miał tyle pomysłów i tyle złości jako twórca, że Mlad i zdrav kao ruza stanowi pewien kreatywny wulkan wypluwający kilka różnych form przekazu. Obraz mógł być inspiracją dla wielu znamienitych reżyserów. Stevan odwracający się co rusz w kierunku operatora i komentujący aktualną sytuację swoją czy też narodu, to C’est arrivé près de chez vous z 1992 roku. Ten, choć traktujący już o zawodowcu, pokazuje przez cały seans mordercę z perspektywy dokumentalisty. Brian De Palma też mógł czerpać pełnymi garściami tworząc postać Tonego Montany ze Scarface. Przecież Tony, tak jak Stevan, wiedział jak brutalnym trzeba być, by dojść na szczyt. W końcu Scorsese w Taxi Driver kręcąc znamienną scenę z lustrem, w którym przegląda się De Niro, mógł przecież podchwycić pomysł Jovanovica. W Mlad i zdrav kao ruza Stevan tak, jak Travis zagaduje sam do siebie patrząc w odbicie, w swoje obłąkane oczy. Posuwa się krok dalej. Policzkuje się, szczerzy kły, warczy jak spuszczony ze smyczy doberman. Zaiste groźny to człowiek.
I’m Your future! – mówi na koniec Stevan w kierunku skundlonego narodu. Niestety nie mieli szans go usłyszeć. Tak jak napisałem. Obraz mógł być inspiracją dla wielu znamienitych reżyserów. Ale nie był. Świat mógł zobaczyć genialnego Dragana Nikolica w roli Stevana, ale nie zobaczył. Cenzura wygrała z Jovanoviciem i zablokowała kinową premierę filmu… W 1971 roku zobaczyli go nieliczni. Widzowie ujrzeli go dopiero w 2006 roku. Za późno… Nie jest już żadnym buntem, żadnym „Black Wave”… Został smutek. X muza z pianą na pysku została zatrzymana. Szkoda.
Czas trwania: 76 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Jovan Jovanović
Scenariusz: Jovan Jovanović
Obsada: Dragan Nikolic
Zdjęcia: Petar Arandjelovic, Petar Lalovic
Muzyka: Dragan Ceneric