Nie znałem Hansa-Christiana Schmida. Swoimi
Światłami dał się poznać jako sprawny, doświadczony reżyser. Wielowątkowa historia o głupiej dumie, w imię której naraża się życie swoje i przygodnych osób. A jednak, dopiero z perspektywy czasu okazuje się, że każdy nasz ruch i każda spotkana osoba ma wpływ na wszechświat. Na każde życie. Tak też jest w filmie Schmida.
Cała akcja rozgrywa się wokół przygraniczników. Tych, którzy ledwo wiążą koniec z końcem po polskiej stronie Odry. I tych po drugiej stronie rzeki, niekoniecznie z pasmem sukcesów na koncie. Są jeszcze Ci, którzy tak usilnie chcą dotrzeć do lepszego świata, gdziekolwiek by on nie był. W tej chwili znajduje się on w Niemczech. Być może jutro we Francji i w Hiszpanii i tak dalej.
Historia skupia się na kilku wątkach. Jest więc niemiecki biznesmen, któremu do fortuny daleko. Marzy mu się dobrze prosperujący interes bazujący na sprzedaży materacy. Przecież człowiek przesypia w ciągu życia średnio 20 lat. Każdy więc potrzebuje materaca. Z tą filozofią, jednak już bez tej pogody ducha co kiedyś, patrzy na rozsypujący się sklep. Na pukających do drzwi wierzycieli i na ludzi wokół niego. Na tych samych, którzy jeszcze niedawno przekroczyli granice zwabieni pracą, między innymi u takich jak on. Są też beduini Europy. Ci, którzy przemykają pod osłoną nocy. W tym przypadku z Ukrainy, traktując Polskę jako przystanek. Oszukiwani przez kolejnych pośredników. Omamieni hasłami, zdesperowani. Z dziećmi na rękach, z granicą na horyzoncie. Jest też Polak, taksówkarz, Antoni (Zbigniew Zamachowski) ojciec i mąż. Z ukochaną córką na dzień przed komunią, bez upragnionej białej sukienki. Przecież podoba się jej ta droższa, przecież to jest jedyny dzień w życiu.
Losy wszystkich bohaterów są powiązane. Są jak piasek przesypywany przez palce. Niestety wszystkimi poczynaniami i losami rządzi jedno, pieniądz. I czy jest to euro, czy nasza złotówka, jej zdobycie jest najczęściej okupione czyjąś krzywdą… Bułgarzy wyciągają ostatnie dolary od Ukraińców w zamian za obietnicę bezpiecznego przejazdu. Antoni na dzień przed uroczystym dniem nie mając grosza przy duszy musi zdobyć zawrotną sumę. I tak w morzu obietnic, kłamstw, ściem i oszustw, a przede wszystkim własnej naiwności, funkcjonują bohaterowie Świateł…
Twórca stawiając w swoim obrazie na wielowątkowość wygrał pod jednym względem. Mnogość charakterów, postaci i ich losów jest atrakcyjne dla obrazu, zgubne jednak dla naszej percepcji. Wypadło nieco chaotycznie i przyznam szczerze, że na kilka nakładających się historii, tak naprawdę śledziłem i przejmowałem się losami dwóch. To właśnie Antoni ze swoją wymarzoną sukienką dla córki skradł uwagę widza. On oraz Devid Striesow, w roli Ingo, niemieckiego biznesmena. Ten jego zalepiany na gumę do żucia interes padał na twarz przed oczyma widza. Smutnym było oglądanie marzeń, które tak szybko usychały z pragnienia… Co ciekawe w tych dwóch postaciach nasz stosunek do nich zmienia się diamtralnie. O ile w przypadku Antoniego, dopiero po seansie, zaczynamy rozumieć w odniesieniu globalnym, jak wiele jego czyn zmienił. To w przypadku Ingo, zaczynamy mu współczuć w trakcie filmu. Zmieniając nasze nastawienie z początku seansu, gdy obserwujemy go jako kolejnego… cwaniaka.
Pomimo kilku wad, chaotycznej miejscami opowieści, warto obejrzeć film. Dla kilku kreacji, dla zwrócenia uwagi na tych, którzy przemykają ulicami z całym dobytkiem na plecach. Dla świateł, które migoczą w ciemności. Z nadzieją dla jednych, wywołując przygnębienie u drugich…
Czas trwania: 105 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Hans-Christian Schmid
Scenariusz: Hans-Christian Schmid, Michael Gutmann
Obsada: Zbigniew Zamachowski, Devid Striesow, Herbert Knaup
Muzyka: The Notwist
Zdjęcia: Bogumil Godfrejow