Rok 2011 w kinie kopanym przeżył prawdziwe święto. Gareth Evans otworzył szeroko okna w gatunku mordobić i wpuścił tyle świeżego powietrza, że starczyło aż do roku 2014. Wydawało się, że szerzej okien nie można otworzyć. Błąd. Evans rozpieprzył ściany i w widza buchnął pęd powietrza dotąd mu nieznany. W takim natężeniu, że wszystko co widzieliśmy do tej pory w filmach martial arts się nie liczy. I najważniejsze, że mamy kolejną „petardę”!
Pierwsza część była gęsta od przemocy i adrenaliny unoszącej się w korytarzach eksplorowanego bloku. Jednostka policyjna, będąca niejako głównym bohaterem filmu, nie była wystawionymi na rzeź kaczkami, lecz uzbrojonymi, kąsającymi gliniarzami. Jedynka oferowała przede wszystkim klimat. Zaszczucie, niebezpieczeństwo.
To się czuło przez cały film. Naturalnym jest, że widzowie mogą teraz porównywać oba Raidy, optować za wyższością jedynki nad dwójką lub na odwrót. Ja ocenię trochę inaczej. Części pierwszej daję oczko wyżej, jednak moją „petardę” zdecydowanie przylepiam do tegorocznej odsłony Evansa…
Główny bohater Rama (Iko Uwais) znowu gra policjanta. Tym razem działającego pod przykrywką. Nie jestem w stanie powiedzieć jak często kino eksploatowało tę historię. Znowu są podsłuchy, śledzenie, podejrzliwe spojrzenia. Wszystko to już znamy. Tak naprawdę to cała historia jest tylko pretekstem i od początku wiemy, pretekstem do czego. Tak więc czekamy… i czekamy. Przełożeni Ramy mają plan. Wciskają gliniarza do więzienia. Do tego samego, w którym aktualnie wyrok odsiaduje Uco (Arifin Putra), syn mafijnego bossa. Wciąż czekamy… i czekamy. Na szczęście nie za dlugo. Więzienie i konfrontacja ze współosadzonymi pokazują prawdziwe oblicze filmu. Rama jako fighter gigant pokazuje się od najlepszej strony. Twarde ma kości i twarde ma pięści. Pierwsze sceny, gdy osadzeni próbują poskromić policjanta wbijają w fotel. Jest to co kocham w tego typu filmach. Krótki dystans, zamknięte pomieszczenia i przeszybkie ruchy. To silat, styl wywodzący się z Indonezji. W skrócie polega on na jak najszybszym unieszkodliwieniu przeciwnika za pomocą rąk. I to właśnie robi Rama. Siepie pięściami, wykorzystuje wszystko co jest w pomieszczeniach i powala kolejnych przeciwników. Wszystko pokazane niezwykle brutalnie. Widzimy łamane ręce, widzimy uderzenie głową w betonową posadzkę. Widzimy wszystko, i wszystko też słyszymy.
Rama wchodzi gładko w struktury przestępcze. Zjednuje sobie zaufanie juniora, a później też seniora. Od tego momentu przeplatają się sceny na te wystylizowane rodem z Only God Forgives w reżyserii Nicolasa Winding Refna, z tymi, na które tak naprawdę czekamy. Jasne, lokacje i sceny „wyciszone” wyglądają świetnie (oceniając sam obraz). Specjaliści od aranżacji wnętrz spisali się na medal. Wszystko ze smakiem, doskonale oświetlone. Reżyser chciał tym podnieść walory estetyczne filmu i nadać „poważniejszy” ton. Kontrast przez to jest dla mnie zbyt duży. Dostaliśmy obraz nierówny. Czułem się jak Usain Bolt, który pobiegł na rekord, a później kazano mu usiąść i patrzeć w ścianę. Tak nie można! Po sprincie powinniśmy przejść do truchtu, zwolnić. Nie można po gonitwie zatrzymać się w miejscu. Tak właśnie rozgrywa się akcja w The Raid 2. Byłem przez to miejscami znużony. Być może to nie najlepiej dla samego filmu, gdy widz po prostu czeka na pierwszą i na kolejną petardę. A oni gadają i gadają… chodzą i chodzą, siedzą i siedzą. No kiedy w końcu się zacznie? 🙂
Evans i jego ekipa to specjaliści od choreografii i pomysłów na wykorzystanie potencjału Uwaisa. Ten chłopak jest chodzącą maszyną do tłuczenia. Każda akcja z nim wygląda jak ta najważniejsza, ostatnia bitwa na śmierć i życie. Oczywiście ma się to nijak do realizmu. Po takich gongach Rama powinien paść w 3 minucie. Nic to! Każdy pojedynek rozgrywa z taką samą werwą i siłą. I o ile twarz wygląda jak przejechany pomidor, to duch wojownika nie śpi. Rzuca się na kolejną, większą grupę z taką samą determinacją na końcu, jak i na początku filmu.
Choreografia i pomysły. Petarda. Scena „buntu” na spacerniaku, akcja w nocnym klubie, no i pościg samochodowy. Rama siedzi na tylnim siedzeniu. Dwóch zbirów na siedzeniach razem z nim. Kierowca i bandzior z boku. Kamera skierowana na siedzenia z naszym bohaterem. Widzimy w tylniej szybie zbliżający się szybko samochód. I co? Co by zrobili w „bezpiecznym” Hollywod? Wypadek, a jakże byłby spektakularny. Operator podwieszony na latarni, obserwowałby całe zdarzenie z odległości. Nie u Evansa. Jeżeli można „utrudnić” pracę ekipie realizacyjnej, Evans to zrobi. Siedzimy więc dalej, i bam. Samochód uderza w tył. Szyby się tłuczą, aktorzy wstrząśnięci jak
cola w puszce. W tej samej akcji moment, gdy kamera cofa się w trakcie pościgu od jednego samochodu i płynnie przelatuje przez kolejny (od strony pasażera, przez tylnie siedzenia, by w końcu wylecieć przez kolejne okno), to jest k…a majsterszyk. Ta scena powoduje, że siedzisz i się zastanawiasz „Jak? Jak oni to zrobili?”. Na szczęście pokazali ją w oficjalnym „Behind the scenes”.
Zgoda, film w pewnym momencie przypomina klasyczną wędrówkę bohatera przez kolejne levele do ukrytego na ostatnim poziomie bossa. Jednak to jest przecież Raid, czyli nalot łamane przez najazd. Rama leci więc przez kolejne poziomy, komnaty, aż trafia na finał… Finał? Scena w kuchni wyścielonej białymi kaflami gdzie Rama walczy z jednym z bossów jest co najmniej epicka. To jest miazga wyglądająca jak bójka dwóch fajterów po zażyciu...
Tak więc oglądasz, podziwiasz przygotowanie fizyczne kaskaderów i samego głównego bohatera i czujesz te łamane kości, pękające czaszki. I widzisz każdy moment, tak dokładnie pokazany. Wszystko w takt nowoczesnych brzmień, idealnie dopasowanych do akcji. Dobry film, zasłużona petarda. Mocne, intenstywne przeżycie w czasie walki. Z nieznośnie męczącymi przestojami w momentach, gdy film usilnie próbuje udawać, że jest czymś więcej niż twardym kinem akcji.
Czas trwania: 150 min
Gatunek: Akcja
Reżyseria: Gareth Evans
Scenariusz: Gareth Evans
Obsada: Iko Uwais, Arifin Putra, Yayan Ruhian
Zdjęcia: Matt Flannery, Dimas Imam Subhono
Muzyka: Aria Prayogi, Joseph Trapanese, Fajar Yuskemal