Ostatnie dni z życia gwiazdora, który mógł być mega gwiazdorem. I choć rezyser dał mu na imie Blake, i choć wydarzenia są tylko inspirowane tymi mającymi miejsce naprawdę, to wiemy o kogo chodzi. Zresztą… nikt tutaj nie zaprzecza, że Blake to Kurt Cobain. Patrząc na snującego się po willi Michaela Pitta, którego charakteryzatorzy „zrobili” na wokalistę Nirvany, puszczamy mimo uszu to ciągłe Blake i Blake… Przecież to Cobain.
Gus Van Sant ciągle eksperymentuje z gatunkami, formami przekazu. Jego rozcągniete do granic możliwości ujęcia niejednego widza wciskają w objęcia snu. Jednak potrafi opowiedzieć historię bez moralizowania, zostawiając nam, widzom, miejsce na interpretacje i wyciąganie własnych wniosków. Tak też jest i tym razem.
Wokalista Nirvany jest tutaj pokazany w ostatnim stadium choroby. On i reszta zespołu zaszyli się w posiadłości/fortecy i w oparach grungu lawirują między komnatami, słaniając się na podkurczonych nogach jak ludzie warzywa. Taki też jest film. Gus Van Sant pokazuje Cobaina z trzeciej perspektywy jak w koszulce, która wygląda jak po trzecim sezonie Walking Dead, idze tempem żółwia od szklarni do kuchni, od sypialni do lasu itd. Sam też wygląda jak zombie.

Czas trwania: 97 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Gus Van Sant
Scenariusz: Gus Van Sant
Obsada: Michael Pitt, Lukas Haas, Asia Argento, Ricky Jay
Zdjęcia: Harris Savides
Muzyka: Rodrigo Lopresti