Miał to być najmocniejszy blockbuster lata. Historia jest przecież nośna, klimaty postapo wciąż w modzie, a walka człowieka z małpą o istnienie na planecie Ziemia stanowi ciekawą wielowarstwową opowieść. Jednak to tylko dobry film i zdecydowanie słabszy niż
Rise of the Planet of the Apes z 2011 roku.
Rise… był nowy, świeży i niebezpieczny. Nieznany reżyser, Rupert Wyatt, dostał ponad 90 milionów dolarów i nakręcił historię o małpach, których intelektualne możliwości ewoluowały zbyt szybko. Wyat „ugryzł” na nowo klasyczną opowieść o planecie małp. Zresetował całe uniwersum i dał nam na nowo radość z poznawania wszystkiego od początku. Fajnie było, prawda? 🙂 Przecież wiedzieliśmy, że w końcu dojdzie do buntu, a mimo wszystko widz czekał. Nie wiedział kiedy nastapi strzał. No i cała ta sprawa z nowym podejściem do efektów.
Osobiście jestem zmęczony tym, że Marvel urżnął sobie tak wielki kawałek z tortu cgi. Faktem jest, że zarówno w filmie Wyatta, jak i Reevesa efekty specjalne są w każdym kadrze. Jednak najlepsze jest to, że one poprostu… „są”, tak jak w filmie Forrest Gump. Nie atakują nas (tak, tak, wszystkie małpy są z komputera, jednak są wiarygodne).
Owszem, Matt Reeves, reżyser tegorocznej Ewolucji Planety Małp, miał trudniej. Ma wszak na koncie genialny Cloverfield i całkiem niezły Let me In (remake szwedzkiego Låt den rätte komma in), jednak zmierzenie się z wyczekiwanym blockbusterem to już inna para kaloszy. Wyszedł z tego z na tyle satysfakcjonującym obrazem, iż został zapowiedziany jako reżyser przewidywanego na 2016 kolejnego filmu z tej serii.
Przygodę z Ewolucją Planety Małp rozpoczynamy 10 lat po wydarzeniach z poprzedniej części. Plemię pod wodzą Cezara wiedzie spokojny żywot w gęstych lasach wokół San Francisco. Sekwencje rozpoczynające film to sceny polowania na jelenie. Spłoszone zwierzęta w liczbie parudziesięciu sztuk biegną w popłochu próbując ratować swoje życie. Już w tych scenach widz ma okazję zobaczyć jak daleko zaszła ewolucja u małp. Działają jak dobrze zorganizowana grupa. Atakują razem, używają broni, by w końcu dopaść zwierzynę. Tak, plemię Cezara to nic innego jak my, czyli Homo, z okresu plejstocenu. Polują, budują, używają ognia, wyczekują narodzin kolejnego członka społeczności, po prostu żyją w spokoju i harmonii. Żyją w przeświadczeniu, iż rasa ludzka wymarła. Wirus, który pożarł ludzkość nie zdołał jednak zgładzić wszystkich. Odporne genetycznie jednostki zabunkrowały się w aglomeracjach, gdzie roślinność zmieszała się ze strukturami wielkomiejskimi. I właśnie tam wszystko się zaczyna. W mieście. Od potrzeby. Zbyt długo coś używaliśmy, by się od tego odzwyczaić. Energia, która daje światło, muzyka, nadzieja. Mała grupa z Malcolmem (Jason Clarke) na czele próbuje dostać się do zapory wodnej. Chcą ją uruchomić i zasilić miasto nowymi pokładami prądu. Zapora stoi oczywiście na terenie Cezara. Człowiek zaś, tak mały i kruchy, lecz uzbrojony w broń palną, jest w stanie zaprzepaścić szansę na koegzystencję dwóch gatunków. Jeden z kompanów Malcolma zabija napotkaną małpę i uruchamia lawinę wydarzeń stanowiącą oś całego scenariusza. Scenariusza niestety przewidywalnego do bólu. Jest wszystko to co już widziałeś drogi widzu. Jest rozejm, jest zaufanie, w końcu zdrada, atak, człowiek pod batem małpy, w końcu przymierze, poświęcenie i happy end. Wszystko skrojone jak u dobrego krawca. Nie ma tu miejsca na przebłysk i oryginalność jak w Cloverfield. Reżyser jest tu po to, by wykonywać polecenie producenta. Szkoda. Brakuje tu ikry, czegoś nieznanego. Owszem, są ukryte treści, jest płonący Rzym, umierający cezar i zdrajca intrygant na miarę Brutusa lub chociażby Skazy z Króla Lwa. Dla mnie to było wciąż za grzeczne. Porównania i odniesienia można mnożyć, na przykład do Folwarku Zwierzęcego Georga Orwella. Odnosząc się już do samej filmowej treści i Cezara, to wydawać się może, iż radzi sobie doskonale jako przywódca plemienia. Radzi sobie? To tylko 200-300 małp. Zarządzanie taką ilością jest nieporównywalnie łatwiejsze niż zarządzanie miastem. Prędzej czy później, z ingerencją człowieka czy bez, coś by się tam spieprzyło…
Dobry to film i zacne efekty specjalne. Znam się na grafice i znam się na modelowaniu 3d. Ewolucja Planety Małp dostanie co najmniej nominację do Oscara za efekty specjalne. Ostatnia scena z najazdem kamery na twarz(?) Cezara to jest science fiction modelingu, renderingu i teksturowania. Stacje graficzne, które obrabiały niektóre efekty są pewnie wartości kawalerki w Warszawie 🙂 No cóż, o tym, że brak tu nerwu już wspomniałem. Szansę na dodanie pazura do historii miał więc odtwórca roli Malcolma. Niestety, stanowił najsłabsze ogniwo całej historii. Był nijaki i małpy przyćmiły go całkowicie. Tak jak był niebezpieczny i diablo intrygujący w Zero Dark Thirty, tak tutaj iście… miałki. Ah! Był jeszcze Gary Oldman na drugim planie… a w zasadzie go nie było. Wydaje się wręcz, że pieniądze producentów pochłonęły studia obrabiające efekty i już nie starczyło na dobrego, aktorskiego lidera. To się po troszę zemściło. A może taki był cel? Może twórcy nie chcieli żeby ktoś się wybił ponad Cezara, Kobe i innych ze stada?
Polecam, jako dobrą wakacyjną rozrywkę. Polecam jako odpoczynek od fruwających, odzianych w kolorową lajkrę superbohaterów :).
Czas trwania: 130 min
Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Reżyseria: Matt Reeves
Scenariusz: Mark Bomback, Rick Jaffa, Amanda Silver, Pierre Boulle (powieść)
Obsada: Andy Serkis (Cezar), Jason Clarke, Gary Oldman, Keri Russell, Toby Kebbell (Koba)
Zdjęcia: Michael Seresin
Muzyka: Michael Giacchino