VHS, miłości moja. Ileż ja wyjeździłem po wypożyczalniach, a wcześniej po targowiskach z pirackimi kasetami. Jakość co niektórych kaset była co najmniej kiepska. No, ale czego się nie robiło dla tej chwili obcowania z filmem. Czarna kaseta, naklejka z nabazgranym tytułem (co bardziej „ekskluzywni” piraci, drukowali swoje etykiety). Jeszcze tylko przewinąć taśmę. KURDE! Wkręciła się :). Nic straconego, przecież mam to opanowane. Cyk, śrubokręt, kciuk w białą rolkę, nakręcamy. Jeszcze raz do magnetowidu. Przewijamy, play, oglądamy. Moje serce utkane z czarnej taśmy rozgrzał na nowo blog Kinomisja, gdzie właściciel Marcin Zembrzuski wstawił post z przetłumaczonym przez siebie wywiadem z Quentinem Tarantino z początku lat 90-tych.
br> br> br>
Co za kopalnia tytułów! Jakie perełki! I co najważniejsze, wywiad pokazał wielką pasję tego znamienitego reżysera, filmy. Nie czekając długo, zacząłem sobie szperać i dobierać tytuły.
Blastfighter z 1984. Znakomita podróż w przeszłość do moich ukochanych 80’s. Niestety, sam film to zdecydowanie średni przedstawiciel swojego gatunku. Jednak przez sentyment oceniam go jako niezły z minusem. Z pewnością, ze wspomnianego wywiadu uda mi się wyłuskać ciekawsze tytuły. Nie poddam się, nie oddam swojego wehikułu i obejrzę wszystkie 🙂 Choćbym miał na to przeznaczyć następną dekadę :).
Wracając do Blastfightera. Już sam tytuł jest kozacki. Blastfighter brzmi tak samo mocno jak Terminator, Exterminator itd. Tłumaczenie polskiego dystrybutora jest niezgorsze. Siła Zemsty… Jest siła i będzie zemsta. Piorunująca mieszanka. Całość wyreżyserował Lamberto Bava. Dla tych, co mają więcej czasu niż ja, zachęcam do zapoznania się z twórczością Lamberto i jego ojca Maria. Obaj zasługują na zapoznanie się z ich filmografią (co też obiecuję powoli nadrabiać).
Wracając do Blasfightera po raz kolejny, schemat opowieści jest znany i z powodzeniem powielany w wielu podobnych tytułach z tamtego okresu. Jake „Tiger” Sharp wraca do miasteczka, w którym się wychowywał. Ex policjant, o mrocznej przeszłości. Jak to było dwa lata wcześniej we First Blood, tak i tutaj bohater nosi blizny na wspomnieniach. Nie chce do nich wracać. Chciałby po prostu cieszyć się spokojem i pięknem natury rodzinnych stron. Ma tutaj chatkę i jednego starego przyjaciela. Na pierwszy rzut oka nic się w okolicy nie zmieniło. Drapaczy chmur nie wybudowano, stary przyjaciel wciąż kuleje, znajomy szeryf wciąż jest szeryfem. W rodzimej głuszy naszego outsidera odnajduje… córka. Tak, właśnie córka naszego tygrysa, która odnalazła po latach ojca. Teraz będą próbować odnowić rodzicielskie więzi po latach. Co im przeszkodzi? Oczywiście źli ludzie. W miasteczku na dobre rozszalał się kryminalny półświatek czerpiący zyski z tego co kocha Tygrys, czyli z natury. Rednecki prowadzą nielegalny ubój dzikiej zwierzyny niemal na skalę przemysłową. Co za przebiegłość i nikczemność.
To średni film. Ma parę fajnych momentów i masę głupich. Tiger uzbrojony w podrasowaną strzelbę korzysta z jej dobrodziejstw zapominając jaki kaliber jej przysługuje. Z powodzeniem korzysta z niej jak z broni snajperskiej. Samochody wybuchają, jak gdyby każdy kierowca przewoził w tajemnicy ładunek nitrogliceryny. Dialogi jak na kino B przystało. Twarde, krótkie, dobitne, w stylu „Teraz poczujecie smak ołowiu”. Główny bohater, choć prezencji nie można mu odmówić, nie jest charyzmatyczny. Mimo to polubilem go. Może wpływ na to miała notka biograficzna, do której zerknąłem przed seansem. Michael Sopkiw, który wystąpił w roli Tigera, to intrygująca postać. Sopkiw przemycał marihuanę, za co był osadzony. Po pobycie w więzieniu został modelem, w końcu aktorem. Mógłby doczekać starości grając sobie w filmach, ale rzucił wszystko w cholerę, poszedł na studia medyczne i w końcu założył dobrze prosperującą po dziś dzień firmę Miron-Glas. Człowiek renesansu 🙂
Na ekranie znacznie lepiej wypada drugoplanowa postać przyjaciela naszego Tygrysa. Pojawia się na ekranie znacznie rzadziej niż Sopkiw, lecz od razu widać doświadczenie i czającą się tajemnicę.
W Blastfighter te dobre momenty oczywiście są. Oprócz sentymentalnej podróży z obrazem, płyniemy przez cały film niesieni dźwiękami muzyki stworzonej przez Fabio Frizziego. Osobiście jestem za pan brat z takim podkładem. Dźwięki przepełnione elektroniką i syntezatorami, a na to wszystko jeden motyw muzyczny z piosenką country Evening Star w wykonaniu Tommie Baby.
Shine a little heaven on the stranger with no dream
Where you are you can see the loneliness I mean
And if I gotta fight I will never play somebody’s else’s game
Reżyser czerpie pełnymi garściami z klasyków, ze wspomnianym First Blood na czele. Miał być twardy bohater, zagrożenie, prymitywni i groźni przestępcy. Miał być strach przed utratą jedynej najbliższej osoby. To wszystko było, ale przede wszystkim w zamierzeniu twórcy. Zapewne nie miał on na celu stworzenia przełomowego dzieła z gatunku kina akcji . To film jakich wiele w nurcie exploitaton movies. Jednak co ciekawe, po latach u takich widzów jak ja, obraz zyskuje. Stare pickupy, amerykańska osada, kraciaste koszule. To wszystko sprawiło, że miło spędziłem czas od początku przymykając oko na wszystkie mankamenty.
Czas trwania: 87 min
Gatunek: Akcja
Reżyseria: Lamberto Bava
Scenariusz: Lamberto Bava, Luca De Rita, Massimo De Rita, Morando Morandini Jr., Dardano Sacchetti
Obsada: Michael Sopkiw, Valentina Forte, George Eastman
Zdjęcia: Gianlorenzo Battaglia
Muzyka: Fabio Frizzi