Urodzony 27 maja, Kim Jee-woon.
Reżyser i scenarzysta. Urodził się w Seulu w 1946 roku. Stał się jednym z moich ulubionych reżyserów już po drugim seansie. Moje spotkanie z nim nie obyło się bez małych problemów. Otóż mój pierwszy z nim kontakt miał miejsce przy okazji The Last Stand. Nie obejrzałem go z uwagi na reżysera, lecz z uwagi na comeback Schwarzeneggera. Jak skończyła się moja inicjacja z Kimem, widać na liście poniżej. Zraziłem się, co do tego nie ma wątpliwości. Jednakże wielka w tym zasługa blogosfery i komentarzy polecających, że do Kima wróciłem.
I to od razu z wysokiego C. I Saw the Devil będzie pierwszym przypadkiem gdzie postanowiłem podwyższyć ocenę o jeden. Dlaczego? Bo minęło sześć miesięcy, a ja wciąż czuję jakbym oglądał go w miniony weekend. Ostatnimi czasy jest to najważniejszy dla mnie aspekt po seansie. Nie ukrywam, że większość filmów zapominam po miesiącu. Skoro po pół roku pamiętam praktycznie wszystko, więc coś Kimowi się należy, prawda? 🙂
The Last Stand – Likwidator (2013). Dla mnie porażka. Oceniam go „aż” jako średni ze względu na sentyment do Arniego. Nie lubię filmów, gdzie scenarzyści jedną głupotą wciskają we mnie, widza, pytanie, które to siedzi mi w głowie przez cały seans. Dlaczego on, książę zbrodni pojechał samochodem przez kilka stanów w celu przekroczenia granicy. Przecież dysponując takim zbrodniczym zapleczem można było skołować helikopterek i w ciągu godziny wygrzewać się na Playa Norte w Meksyku. Ten zły, to szef kartelu narkotykowego Gabriel Corte (Eduardo Noriega). Po akcji oswobodzenia z rąk policji, jedzie swoim Chevroletem Corvette C6 ZR1 przez amerykańskie autostrady prosto do malutkiego miasteczka. Jedzie tam w celu zbudowania mostu do Meksyku… Nie przewidział, że urząd szeryfa sprawuje tam Ray Owens (Arnold Schwarzenegger). Choć szeryf jest już słusznej daty to udaje mu się z powodzeniem zatrzymać hordy nawiedzających miasteczko zbirów. Pomaga mu dzielnie Lewis Dinkum (Johnny Knoxville). Dziury, dziury, dziury. Nic mi się w tym filmie nie zgadzało. Obrońcy tytułu próbowali umieścić tytuł wśród tych, które bawią się konwencją i stanowią pewnego rodzaju gatunkowy pastisz. No nie wiem, dla mnie średniawka. 5/10
Dalkomhan insaeng – A Bittersweet Life – Słodko-gorzkie życie (2005). Majstersztyk techniczny i montażowy. Z pozoru prosta fabuła, jednak podana z ostrym azjatyckim sosem smakuje wyśmienicie. Historia o lojalności, zemście i walce o życie. Twarde jak skała męskie kino. W roli głównej wystąpił Lee Byung-hun. Genialny film akcji z mistrzowską pracą kamery. Akcja podczas seansu pędzi jak Armstrong na dopingu. Sceny w magazynach, gdy główny bohater wyrywa się z objęć śmierci – majstersztyk. (RECENZJA) 8/10
Do wciąż nieobejrzanych należy Banchikwang – The Foul King (2000).
Bardzo ubolewam z tego powodu, gdyż chciałem zamknąć filmografię Kima i być na czysto z jego reżyserską ścieżką. Niestety, wciąż nie udało mi się namierzyć tytułu. Jeżeli chodzi o przyszłe produkcje reżysera to jestem pełen nadziei. Znalazłem informację, co najważniejsze, że wrócił do Korei – miejsce gdzie kręcił najlepsze filmy. Jeżeli zaś chodzi o temat migoczących na horyzoncie tytułów, tu już doniesienia są rozbieżne. Przeczytałem, że ma w planach nakręcić ekranizacje anime od Mamoru Oshii Jin-Roh: The Wolf Brigade. No i przeczytałem też o planach przeniesienia na ekran amerykańskiego komiksu Coward. Podejrzewam, że to kwestia paru miesięcy by informacje się potwierdziły. No dobrze 🙂 Zatem jak Wam układa się lista Kima? 🙂