Moja poniższa recenzja ukazała się wcześniej na portalu NoirCafe.pl, link tutaj.
Snowpiercer w dosłownym tłumaczeniu to „przebijający się przez śnieg”. Filmowy Snowpiercer to nazwa lokomotywy z dołączonymi wagonami, który mknie już od parunastu lat w niewiadomą przyszłość. Od czego się zaczęło? Od komiksu. W 1984 roku Jacques Lob, Benjamin Legrand i Jean-Marc Rochette stworzyli obrazkową historię o nazwie Le transperceneige. Rok powstania może być znaczący. Przedstawiona w komiksie wizja jest poniekąd powiązana ze światem, który opisał George Orwell w swojej powieści z 1949 roku, a zatytułowanej właśnie Rok 1984. Potrzeba było wielu lat, by tą ponurą, post apokaliptyczną opowieścią zainteresowało się kino. W dodatku tak odległe kino.
Dzięki ci X muzo, że byłaś tak hojna i obdarzyłaś tak wielkim talentem azjatyckich twórców. Joon-ho Bong, reżyser pochodzący z Korei Południowej, spod którego ręki wyszły tak znakomite Zagadka zbrodni (2003), The Host (2006), Matka (2009) podjął wyzwanie rzucone przez Francuzów i stworzył epickie kino. Jednak nie dla wszystkich …
Opowieść o przyszłości bez nadziei. Opowieść o ludzkości, która przegrała walkę z globalnym ociepleniem. Zmuszona ratować to co z niej zostało, rzuciła się na desperacki pomysł człowieka – geniusza. Wilford (Ed Harris), przez tych u góry uznawany za równego Bogu, na dole zaś będący uosobieniem ludobójcy. Bez wątpienia wizjoner. Stworzył wspomniany już pociąg, który niczym arka Noego czeka na lepsze jutro. Do jutra jednak nie dojedzie, trwa bowiem ta sama dramatyczna teraźniejszość, z lepszymi na czele i gorszymi w ogonie. Pociąg jedzie i jedzie. Przemierza cały glob dookoła, jedną kolejową trakcją. Nie może się zatrzymać. Postój oznacza śmierć. A ci co są w środku stalowego potwora, są ostatnimi z nas.
I tak jak w pociągu – maszynista, czyli ON siedzi w lokomotywie, ONI zaś siedzą w najodleglejszym wagonie. Brudni, głodni, na samym końcu łańcucha pokarmowego. Wciąż ludzie, jednak często zapominają do jakiej rasy należą. Traktowani jak podludzie. Ze stałą racją żywnościową, z codziennym odliczaniem, z kontrolą populacji. Z lufą przy skroni, z batem nad głową.


No, i pomysły i rozwiązania niektórych scen. Nie wiem na ile są to autorskie pomysły Joon-ho Bonga, a na ile są zaczerpnięte z kart komiksu. Chodzi o to, że osoba, która oglądała już tysiące filmów i z reguły ma w głowie parędziesiąt ujęć, którymi mogą posłużyć się twórcy w kolejnej sekundzie, tutaj taki widz jest najzwyczajniej w świecie zbity z tropu.
Jedyne do czego mogę się przyczepić to efekty specjalne. Nie mamy tutaj klasycznej ingerencji cgi w sceny z aktorami. Efekty są trochę poza i są… nie najlepsze. Sceny jadącego pociągu na zimowym tle „pociągnięte” są za mocnym efektem blur. Sam fakt, że są trochę „obok”, kłuje w oczy kogoś kto widział już dużo w kinie. Trąci to kinem klasy B, gdzie są sceny z aktorami, później są sceny z efektami specjalnymi. Powinno być więcej najazdów kamery na pociąg, widok przez okna na bohaterów itd. A to co już zaproponowano, niejako na siłę, tj. strzelanie pomiędzy wagonami jadącymi po łuku, wypadło trochę niedorzecznie.

Gatunek: Dramat, Sci-Fi
Reżyseria: Joon-ho Bong
Scenariusz: Joon-ho Bong, Kelly Masterson
Obsada: Chris Evans, Kang-ho Song, Tilda Swinton, Jamie Bell, John Hurt, Ed Harris, Alison Pill
Zdjęcia: Kyung-pyo Hong
Muzyka: Marco Beltrami