Urodzony 3 III, George Miller
Właściwie to George Miliotis, syn greckich emigrantów, który osiedlił się wraz z rodzicami w Australii. Reżyser, producent, scenarzysta, z wykształcenia lekarz. W krainie kangurów za kangurze pieniądze stworzył film, który na stałe wbił się w gatunek filmu w stylistyce post-apocalyptic. Praktycznie był wyznacznikiem jakości w tym temacie. Nikt do tej pory nie zagroził tytułowi z 1979 roku. I chociaż sam reżyser odżegnuje się jakoby inspirował się na A boy and his dog (recenzja tutaj), to ja wciąż widzę wiele zapożyczeń. Notka będzie krótka, bo i filmów Miller popełnił wyjątkowo mało, jak na swój reżyserski staż. Tak więc lista obejrzanych wraz z subiektywną oceną (oczywiście z pominięciem nieobejrzanych) poniżej:
Właściwie to George Miliotis, syn greckich emigrantów, który osiedlił się wraz z rodzicami w Australii. Reżyser, producent, scenarzysta, z wykształcenia lekarz. W krainie kangurów za kangurze pieniądze stworzył film, który na stałe wbił się w gatunek filmu w stylistyce post-apocalyptic. Praktycznie był wyznacznikiem jakości w tym temacie. Nikt do tej pory nie zagroził tytułowi z 1979 roku. I chociaż sam reżyser odżegnuje się jakoby inspirował się na A boy and his dog (recenzja tutaj), to ja wciąż widzę wiele zapożyczeń. Notka będzie krótka, bo i filmów Miller popełnił wyjątkowo mało, jak na swój reżyserski staż. Tak więc lista obejrzanych wraz z subiektywną oceną (oczywiście z pominięciem nieobejrzanych) poniżej:
Happy Feet – Happy Feet: Tupot malych stóp (2006). Miller na starość porzucił strój nomada, dał się namówić wnukom i nakręcił film animowany. I tak, jak całego Mad Maxa przepełnia kolorystyka żółto-beżowa, tak w Happy Feet mamy kolor biały. No właśnie. Zarówno mi, jak i moim dzieciom, film nie przypadł do gustu. No, bo bez przesady… Film o białych pingwinach na białym śniegu. Gdzie tu miejsce na kolorowy, pełen przygód świat dziecka. Jak dla mnie klapa. 3/10
Babe: Pig in the City – Babe: świnka w mieście (1998). Wcześniejsze podejście reżysera do kategorii bez ograniczeń wiekowych. Kontynuacja uroczej historii o małe śwince. Tym razem w środowisku miejskim. Farma podupada, więc świnka bierze sprawy w swoje racice i jedzie zdobyć główną nagrodę w wielkim konkursie dla zwierząt. Trochę za dużo lukru, ale można obejrzeć, choćby ze względu na popis aktorski tytułowej świnki. 4/10
MIEJSCE 6
Lorenzo’s Oil – Olej Lorenza (1992). Nick Nolte, Susan Sarandon i ich wspólny aktorski popis. Nic nie poradzę na to, że takie historie chwytają mnie za gardło. Najprawdopodobniej wynika to z bycia ojcem. Tytułowy olej Lorenza miał być cudownym lekiem na tajemniczą chorobę, która zaatakowała dziecko głównych bohaterów. Dwie nominacje do Oscara – dla Sarandon, jako aktorki pierwszoplanowej, i dla duetu George Miller/Nick Enright za scenariusz oryginalny. Osobne wielkie brawa dla młodego aktora, który grał nieuleczalnie chorego. 6/10
MIEJSCE 5
Mad Max 2 – Mad Max 2: Wojownik Szos (1981). Druga część wędrówki Max’a. Tylko dwa miliony dolarów wystarczyły, by pokazać głównego bohatera broniącego mieszkańców osady przed najeźdźcami. Walka w filmie rozgrywa się o jedyną słuszną uznawaną w post-nuklearnym świecie walutę, benzynę. To właśnie ów przedmiot pożądania pochłania w filmie tak wiele ofiar. Wszystko w doskonałej stylistyce, którą uwielbiam. Max w skórze, z obrzynem w ręku, z jednym odsłoniętym ramieniem, to ikona post-apo. Finałowy pościg na pustyni w zdezelowanych, powyginanych samochodach bez karoserii, majstersztyk. To zawsze ciężka sprawa podołać legendzie i stworzyć dobry sequel. Millerowi udało się to doskonale. 8/10
MIEJSCE 4
The Witches of Eastwick – Czarownice z Eastwick (1987). Zupełnie inny Miller. Trzy przyjaciółki zagrane koncertowo przez Cher, Susan Sarandon i Michelle Pfeiffer, samotne, porzucone przez mężów. Prywatnie czarownice. Mieszkają w małym miasteczku, w którym życie toczy się z prędkością wtaczanego pod górę głazu. Wszyscy są uprzejmi, wszyscy się znają. One, świadome swojej mocy, spokojnie egzystują w tym środowisku. No, i wpada z mocą wodospadu Darryl Van Horne, czyli Jack Nicholson. Ah, jakie spustoszenie czyni swoją osobą. Budzi uśpione libido przyjaciółek, niczym Miś Puchatek pszczoły, gdy wyciąga miód z ula. Świetny film. Nicholson czego się nie tknie, zamienia w złoto. Tutaj jest podobnie :). Gdybym miał więcej czasu, chętnie bym go sobie odświeżył. 8/10
MIEJSCE 3
Mad Max Beyond Thunderdome – Mad Max pod kopułą Gromu (1985). Budżet 13 milionów dolarów wydaje się być śmieszny, jak na to co udało się zaprezentować w trzeciej części. Świetne zakończenie trylogii, plus otwarta furtka do kolejnych przygód nomada w skórze. Mad Max z roku 1985 to przede wszystkim genialny, jak zwykle Mel Gibson, i wielka niespodzianka w postaci Tiny Turner. Tytułowa kopuła Gromu to rodzaj areny, w której przyjdzie walczyć naszemu bohaterowi. Pomimo fali krytyki wytoczonej głównie przez fanów serii, mi się podobało :). No, i wciąż puszczane w stacjach radiowych „We don’t need another hero”, które było motywem przewodnim filmu. Trzecia część to według mnie pozycja obowiązkowa. 8/10
MIEJSCE 2
Mad Max: Fury Road – Mad Max: Na drodze gniewu (2015). Wszystko w tym filmie się zgadza. Od świetnej muzyki z gitarowymi riffami i podniosłym rytmem bębnów, aż po użytą kolorystykę na kliszach (na którą ostatecznie zgodził się Miller. Plan miał inny. Chciał, by Fury Road był widowiskiem czarno-białym. Ostatecznie marzeniom stało się zadość, a co kryje wersja BLACK&CHROME przeczytacie tutaj). A gdy pojawiły się napisy końcowe i siedziałem jeszcze z przyspieszonym oddechem, wiedziałem, że wszystkie nadchodzące premiery wydają się takie… niepoważne. To właśnie Fury Road jest esencją kina. Z bohaterem gotowym rzucić się w ogień, z ludźmi, którzy są gotowi poświęcić swoje życie. Z obrazem wykuwającym wspomnienia w umyśle widza, który przecież widział już wszystko. RECENZJA TUTAJ. 9/10
MIEJSCE 1
Mad Max (1979). Film, który wyznaczył kierunek dla większości, żeby nie napisać wszystkich filmów w stylistyce post-apokaliptycznej. Mad Max, samotnik, wojownik szos, policjant. Kiedyś mąż i ojciec. Z nogą przylepioną do gazu, z naładowaną bronią, z zemstą na twarzy, ze spojrzeniem, którym jest w stanie przybić obraz do ściany. Mad Max, który przetrwał i wciąż egzekwuje prawo, chociaż nie ma już zwierzchników. Jego odznaka już nic nie znaczy w tym świecie. A świat? Patologia napędzana zwyrodnieniem. Mordercy na grzebiecie gwałcicieli cwałują radośnie szukając kolejnych ofiar. Maska przerażenia nie znika z ostatnich niewinnych na tej planecie. Liczy się tylko siła, szybszy spust, mocniejszy samochód. 9/10
Nie widziałem w zasadzie jednego filmu. Najprawdopodobniej nigdy go nie obejrzę. Nie mam absolutnie żadnej ochoty siadać do Happy Feet Two – Happy Feet: Tupot malych stóp 2 (2011). Pozostanie on więc wciąż tym nieobejrzanym.