Nie znam kina izraelskiego. Nie znam reżyserów Aharona Keshalesa i Navota Papushado. Teraz już wiem, że po seansie Big Bad Wolves chciałbym lepiej poznać kinematografię z tej części globu. To kino niepokojące i ostre. Lecz żeby było jasne, to izraelski przemysł filmowy „tylko” zwrócił moją uwagę. Chciałbym zobaczyć, czy panowie Papushado i Keshalesa to odosobniony przypadek, czy reszta izraelskiej branży filmowej tak samo jak oni czerpie pełnymi garściami ze światowego kina, z naciskiem na to młodsze.
Recenzowany tytuł to thriller, z tych najmroczniejszych. Może być wstawiony na jedną półkę z Siedem i Milczeniem Owiec. Może być tam wstawiony jednak tylko ze względu na powagę tematu. Nie ze względu na jakość. Bo muszę przyznać, że w przypadku Dużych Złych Wilków czuję się trochę oszukany.
Ponieważ filmy oglądam od dawna i widziałem już wszystkie sztuczki, potrafię docenić oryginalność i potrafię zauważyć moment, gdy twórca próbuje na siłę grać na moich (widza) emocjach. Izraelski thriller rozpoczyna się od momentu zaginięcia dziewczynki, która zniknęła podczas jednej z najpopularniejszych dziecięcych zabaw, jakże zresztą popularnej wśród porywaczy. W czasie zabawy „w chowanego” nie wszystkich udaje się znaleźć. Po małej dziewczynce zostaje tylko czerwony pantofelek. Dziwię się, że reżyserzy nie pokusili się o kapturek lub chustę. Przecież, jeżeli chodzi o symbolikę, mogli iść na całość.
Oskarżony w tej sprawie jest cichy, niepewny nauczyciel w okularach. Charyzmy za grosz. Do tego (co już jest na wskroś obraźliwe) jest łysiejący i rudy. Po scenie zniknięcia, jest scena wymuszania zeznań na nauczycielu. Miejscowy policjant, Miki (Lior Ashkenazi), już wydał wyrok. Nie czuje się jednak katem i do nakłonienia do przyznania się wykorzystuje dwóch „silnorękich”. Na nic zdaje się kopanie po genitaliach, trzaskanie książką telefoniczną po facjacie (stereotyp). Nasz płomienisty pedagog do winy się nie przyznaje. Uczestniczący w wydarzeniach wyższy stopniem policjant nakazuje przerwać „przesłuchanie”, przeprosić i odwieźć do domu.
Tutaj zaczyna się właściwa akcja. Zostaje odnaleziona ofiara pedofila, która jest potraktowana iście w stylu kina azjatyckiego. Obnażona, zgwałcona, zdekapitowana. Policjant poprzez nawarstwienie się jeszcze kilku incydentów zostaje zwolniony z cichym przyzwoleniem na dalszą akcję.
„Już nie jesteś gliną. Jesteś cywilem. A cywile mogą robić, co im się żywnie podoba.”
Oprócz niego za naszą wiewiórką rusza ojciec ofiary. Gidi (Tzahi Grad) też jest ze służb mundurowych. Wywodzący się ze „starej” gwardii, zna sztuczki o niebo lepsze niż książka telefoniczna lądująca systematycznie na twarzy. Nie będę zdradzał dalszych szczegółów. Cały nasz poznany trójkąt kończy w orgiastycznym akcie przemocy. Zaprezentowane jest to po części w zwiastunie, niespodzianek więc nie będzie.
Nie wiem dlaczego Tarantino okrzyknął ten film najlepszym z 2013 roku. Wiem natomiast dlaczego twórcy umieszczają tę rekomendację na każdym możliwym medium reklamującym seans. To zrozumiałe. Nie ma nic lepszego niż reklama z ust jednego z najlepszych reżyserów lat 90-tych.
Scenariusz tutaj potrafi być przewrotny i to właśnie finałowe 20 minut zarabia na tak pozytywną ocenę. Reszta wydaje się… wydmuszką. Nie lubię używać tego słowa. Tutaj jednak znajduję idealne dla niego zastosowanie. Otwierające sceny z powolnymi najazdami na zabawę, która powinna być dynamiczna, przypomina mi Twierdzę Michaela Bay’a, czy Con Air Simona Westa. Te same pompatyczne kadry, próbujące wcisnąć nam tę historię jako krwiożerczą baśń. Nie dajmy się jednak zwieść. Nijak to nie pasuje do ogólnego wydźwięku. To powinien być surowy, kręcony oszczędnie thriller.
Dodatkowo ma się wrażenie, że twórcy próbowali wcisnąć jak najwięcej do swojej produkcji. Tak jak cała filmowa branża po rozmowach w kuluarach stwierdziła „Już się na to nie nabiorą. To jest stary chwyt. Trzeba wymyślić coś nowego”. Tutaj izraelski reżyserzy umieścili wszystko co znamy. Sprawa dotyczy rozwiązań technicznych i wielu elementów fabularnych.
Obrońcy tytułu powiedzą, że to czarna komedia. Jednak sceny mające być w założeniu najzabawniejszymi, wypadły kiepsko przez (moim zdaniem) drewnianego Gidiego. Sceny, gdy piecze ciasto wypadają żenująco, a nie komicznie. Nie pasował mi do roli zdesperowanego ojca. Najlepiej wypadł najstarszy z rodu, czyli dziadek ofiary. Bez kompromisów, szorstki, sprawiał wrażenie bardziej obytego na planie niż trzech pozostałych razem wziętych.
Być może niektórzy widzowie nabiorą się na wszystkie triki. Jednak ze mną to nie wyszło, tym bardziej w takim natężeniu. Kończąc recenzję, czapki z głów dla obu panom reżyserom za finał historii, za nowoczesne podejście i udaną próbę kupienia rzeszy młodszych fanów thrillerów. To mimo wszystko wciąż dobry film.
Czas trwania: 110 min
Gatunek: Thriller
Reżyseria: Aharon Keshales, Navot Papushado
Scenariusz: Aharon Keshales, Navot Papushado
Obsada: Lior Ashkenazi, Rotem Keinan, Tzahi Grad, Doval’e Glickman
Zdjęcia: Giora Bejach
Muzyka: Haim Frank Ilfman