Urodzony 12 II, Darren Aronofsky
Kolejny Nowojorczyk w moim cyklu. Ukończył studia filmowe na Harvard University. W 1996 roku rozpoczął pracę nad scenariuszem do Pi, co zaowocowało jego premierą w 1998 roku. Ten pełnometrażowy debiut wkręcił się w głowę widzom, niczym pamiętna scena z wiertarką z tegoż filmu. Kosztujące 60 tysięcy dolarów Pi, zarobiło już ponad 3 miliony dolarów. Owszem, to kino niezależne i niszowe, przez większość odkryte dopiero po kolejnym filmie reżysera. Zawsze czekałem na jego kolejny film. Niestety reżyser zrobił mi niesmacznego psikusa swoją tegoroczną produkcją. Dlaczego? Noe, czyli „Film o facecie w łódce”. Nie ma niczego, co by mogło wskrzesić choć iskrę zainteresowania we mnie tym tematem. Mam oczywiście nadzieję, że film okaże się sukcesem i Aronofsky szybko przystąpi do realizacji kolejnego pomysłu. Subiektywna ocena filmografii reżysera poniżej.
MIEJSCE 5
Pi (1998). Historia matematycznego geniusza, który ma w życiu jeden cel. Odkryć prawidłowość w liczbie Pi. Ma nadzieję, że wynik badań będzie można zastosować na giełdzie. Jego pracą interesuje się korporacja chcąca jak najszybciej poznać rezultat prac. Max popada w końcu w obłęd. Wszystko podane w halucynogennym, czarno-białym sosie. Nie chciałbym, żeby ostatnie miejsce było odczytane dosłownie. Oceniam go jako film dobry. 7/10
MIEJSCE 4
Black Swan – Czarny łabędź (2010). Thriller w świecie baletu. Na Nowojorskich deskach zbliża się premiera Jeziora Łabędziego. Dyrektor teatru, Vincent Cassell, oczekuje od kandydatek maksymalnego zaangażowania. Opętana żądzą występu w głównej roli, Natalie Portman, doprowadza się do załamania nerwowego. Mordercze przygotowania, ogromna ambicja i jeszcze większe oczekiwania powodują, że zburzona psychika głównej bohaterki miesza fikcję z rzeczywistością. Świetny film, Oscar dla Portman, parę nominacji. W tym za genialne zdjęcia dla Matthew Libatique, sprawdzonego operatora pracującego u boku Aronofskiego od początku kariery reżysera. 8/10
MIEJSCE 3
The Fountain – Źródło (2006). Trzy równolegle opowiadane historie, rozgrywające się na przestrzeni wieków. Wszystko w obłędnej estetyce, z genialną muzyką. Hiszpańscy konkwistadorzy, naukowiec walczący o uratowanie żony, astronauta w dziwnej szklanej kopule. Finał z muzyką Clinta Mansella niczym wielokrotny orgazm uderza w widza siedzącego na brzegu fotela. Dla mnie rewelacja. 8/10
MIEJSCE 2
The Wrestler – Zapaśnik (2008). Mickey Rourke jako Randy „The Ram” Robinson. Zapaśnik, który zmuszony jest przerwać karierę po zawale serca. Chciałby odnowić stosunki z córką, jednak kompletnie mu to nie wychodzi. Chciałby stworzyć jakiś związek z tańczącą w klubie go-go dziewczyną, w tej roli Marisą Tomei. Rezultat też jest opłakany w skutkach. Gorzka opowieść o człowieku, zniszczonym przez wrestling. Bohater dokonał zbyt wielu złych wyborów w życiu, teraz przychodzi mu za nie płacić. Uwielbiam ten film. Aronofsky wyciągnął Rourka z lamusa, niczym Tarantino Travoltę. Za rolę zmagającego się z demonami przeszłości, Mickey dostał zasłużoną nominację do Oscara. Według mnie powinien wygrać. 9/10
MIEJSCE 1
Requiem for a dream – Requiem dla snu (2000). Ehhh. Są filmy, które ściskają widza i są filmy, które zgniatają. Ten miażdży. Narkotyki, które przewijały się przez kinematografię od początku, tutaj uderzyły z mocą wodospadu. Zdaję sobie sprawę, że są obrazy pokazujące uzależnienie w sposób bardziej surowy i być może przemawiają do świadomości dobitniej. Chociażby Dzieci z dworca Zoo, Drugstore Cowboy, The Panic in Needle Park, Another Day in Paradise, Trainspotting, Że życie ma sens i wiele, wiele innych. Requiem… pokazał jednak wszystko w innej formie. Reżyser posadził nas w rollercoasterze i jedziemy. Na początku powoli, wjeżdżamy na górę i jeb… 200 km/h w dół. Z prędkością światła przez tunel ze stroboskopami na suficie, przez szambo, jedziemy coraz szybciej. W tle uwertury Kronos Quartet. Nagle ktoś nam wrzeszczy do ucha, ktoś rzuca nam w twarz kamieniem, iskry spod kół dochodzą do wysokości wzroku, nie można już szybciej jechać. Jeb, ściana, napisy. 10/10