Woody Allen w najnowszej odsłonie – Blue Jasmine. Na początku słów kilka o moim stosunku do filmów Allena. Nie czekam na nie. Nie wypatruję doniesień o nich. One po prostu przychodzą, jeden po drugim, czasem coraz częściej, czasem nawet za często. Czasu mam mało i ledwo obejrzę jego nowy film, a już się okazuje, że kolejny wchodzi do kin. W przypadku jego obrazów nie ma spektakularnych informacji z planu, fotosów zapierających dech w piersi, teaserów, zwiastunów, które ogląda się na okrągło. Na nowy film reżysera w końcu przychodzi pora. Jest czas premiery i … okazuje się, że to kolejna świetna historia.

Jest Andrew Dice Clay znany z … no właśnie mało znany, a być powinien, szczególnie po tej roli. Peter Saesgard wyciągający do naszego zranionego pisklęcia dłoń, by zaraz z przerażeniem ją cofnąć. Wisienką na torcie jest Bobby Cannavale, pamiętny Joe Oramas z Dróżnika, tutaj w tak typowej dla siebie „do rany przyłóż” roli. Allen serwuje więc kolejny koktajl wypełniony świetnymi dialogami, scenami, aktorami. Wszystko podane z widmem schizofrenii w tle. Określając i starając się zamknąć tytuł w jednym słowie mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć „komedio-dramat”. Świetny film, jednak nie wybijający się ponad resztę allenowskich dokonań. Ot, kolejna rzetelnie opowiedziana historia. Na Oscara za mało.

Czas trwania: 98 min
Gatunek: Komedia, Dramat
Reżyseria: Woody Allen
Scenariusz: Woody Allen
Obsada: Cate Blanchett, Alec Baldwin, Sally Hawkins, Bobby Cannavale, Peter Sarsgaard, Andrew Dice Clay, Louis C.K.
Zdjęcia: Javier Aguirresarobe
Muzyka: Christopher Lennertz