Prochy Angeli (1999)

Angela's Ashes - Prochy Angeli - 1999
Biednemu zawsze wiatr w oczy. To polskie przysłowie znajduje swoje ucieleśnienie w obrazie Alana Parkera, jak w żadnym innym filmie. Reżyser podjął się ekranizacji autobiograficznej powieści Franka McCourt’a z 1996 roku. Za spisanie swojego życiorysu w formie powieści, obejmującej wczesne lata dzieciństwa do pełnoletności, McCourt otrzymał nagrodę Pulitzera. Reżyser zaś z powodzeniem przełożył słowo pisane na filmową kliszę. Akcja rozpoczyna się w 1935 roku na Brooklynie, w małym wynajmowanym pokoiku. Rodzina McCourtów ciągle zmagająca się z głodem, problemami finansowymi, chorobami i śmiercią kolejnych nowo narodzonych dzieci już dawno przebudziła się z amerykańskiego snu. Prawdę powiedziawszy nawet nie weszli w pierwsze stadium snu.  Zostali brutalnie, bez uprzedzenia wybudzeni. Nie mając żadnych perspektyw wracają do Limerick w rodzinnej Irlandii. Statua wolności, która zwykła witać emigrantów, macha swoją pochodnią na pożegnanie. Rodzina McCourtów, czyli tytułowa Angela, jej mąż Malachy i niezliczone potomostwo, w tym nasz główny bohater Frank, osiedlają się w końcu w Limerick. Osiedlają się to za duże słowo. Mieszkają kątem u rodziny, czasem wynajmują za 19 szylingów miesięcznie piętrowe mieszkanko z zalanym po kolana parterem. W piecu palą drewnianymi ścianami, które oddzielają pokoje. I przymierają głodem. Tu nawet nie chodzi o przymieranie, tu chodzi o walkę o życie.  Sytuacja jest tragiczna. Rodzina wychowana w głębokiej wierze do Boga postępuje zgodnie z zaleceniami biblii. Kobieta rokrocznie rodzi dziecko, które ledwo co zdąży zaczerpnąć świeżego powietrza, musi odejść nie mając szans na przetrwanie.
prochy-angeli-2
Obserwujemy małego Franka, który dorasta i patrzy swoimi pełnymi naiwności oczyma na ojca. Na człowieka, który powinien być ostoją, dawać nadzieję albo po prostu przynosić jedzenie do domu. Malachy (świetny Robert Carlyle) jest niestety kolejną gębą do wyżywienia. Ze swoim chłopięcym spojrzeniem i historiami, które wypływają z jego ust niczym pieśni barda przy ognisku. Nie dość, że Malachy jako jedyny ma dostęp do pieniędzy, gdyż odbiera głodowy zasiłek, to większości przepija go w knajpie. Wraca do domu, zawsze z pięknymi, awanturniczymi piosenkami i zawsze zasypia we własnych wymiocinach. Rodzina zaś dalej umiera. Wydaje się, że to właśnie tytułowa Angela powinna zakończyć ten związek. Nie można jej jednak winić. Przecież to MAŁŻEŃSTWO. Sam Bóg połączył tę parę, skinął dobrotliwym palcem i związał łańcuchem miłości. W Limerick mąż i żona to rzecz święta. Zaś nieoddawanie się mężowi, gdy tylko najdzie  go ochota, to grzech.

– Chcesz być w piekle, Angelo? Nie możesz mi odmówić.
– Czyż już w nim nie jestem? 

Nie można też winić dzieci. Przecież to jedyny człowiek w domu, który robi dobrą minę do złej gry. Ciągle uśmiechnięty, beztroski. Ciągle pod krawatem. Dumny biedak, chodzący prężnie po ulicy. Gdy w domu nie ma węgla na opał, Malachy zabrania podnosić to, co spadło z wozów na bruk.

– Nie będziemy zniżać się do poziomu żebraków.

Chore poczucie własnej wartości i honoru. Czy Frank dorastając zaczyna dostrzegać to, że ojciec tak naprawdę tylko szkodzi? W zasadzie nie, co gorsza, staje się taki jak on (pierwsza praca, wypłata, i powrót w nocy do domu z tym samym bełkotem na ustach). Smutniejsze jest jednak to, że gdy Frank naprawdę zaczął sobie radzić, odbił się od dna, to zrobił to wtedy gdy był sam. Opuścił rodzinę, zamieszkał parę ulic dalej u wujostwa. Nie miał schorowanej, żebrzącej matki na karku. Płaczącego, głodnego rodzeństwa w pokoju obok. Odkładał zarobione pieniądze na powrót do Stanów. Gorzka to i smutna historia. Nie wiem, jak potoczyła się dalej historia Franka. Wpis na wikipedii mi nie wystarcza. Bardziej mnie ciekawi to, czy do końca życia był takim samolubnym skurwysynem jak ojciec… W tle ciągle smaga nas po małżowinie nie przynosząca dobrej nowiny muzyka Johna Williamsa. Główny motyw przewijający się przez cały seans powoduje, że mocniej zaciskamy zęby, gotowi wskoczyć do filmu z krzykiem na ustach „NIECH KTOŚ IM POMOŻE !!” I wszystko w tych stalowo-brunatnych barwach. I ciągle deszcz, jak gdyby umówił się ze słońcem, że Limerick to jego stolica.
prochy-angeli-3
Stolica brudu i deszczu. Deszczu tak gęstego, że z trudem rozpoznajemy krewnego po drugiej stronie ulicy. A nad tym wszystkim miłosierny Bóg i Kościół katolicki, który wyrzuca po obiedzie to, czego nie jest w stanie skonsumować (bo co za dużo, to nie zdrowo dla żołądka proboszcza). I dzierżąca władzę opieka społeczna, gotowa zgasić swoje frustracje i zgnoić kolejnego żebraka, który przyszedł po talon na stare krzesło, żeby kobieta w ciąży mogła na czymś usiąść w domu. Przecież nie może ciągle siedzieć na podłodze w wodzie.

Polecam, w chwili gdy wydaje się wam, że macie kiepsko w życiu.
8/10 - bardzo dobry
Czas trwania: 145 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Alan Parker
Scenariusz: Alan Parker, Laura Jones
Obsada: Emily Watson, Robert Carlyle
Zdjęcia: Chris Connier, Michael Seresin
Muzyka: John Williams