Jest taka mieścinka Ebbing w stanie Missouri, gdzie na jednej z lokalnych dróg (tych mniej uczęszczanych) stoją trzy zapuszczone billboardy. Stoją tak od kilku dekad na wybrakowanych już systemach. I gdyby nie Mildred Hayes (Frances McDormand), pewnie stałyby kolejne lata wyglądem przypominając te wszystkie konstrukcje z filmów postapo, na które wdarła się natura pnąc się po nich do góry. Mildred ma dość opieszałości policji w sprawie zabójstwa córki. Mija siedem miesięcy, a sprawa nie ruszyła z miejsca. Wykupuje powierzchnię reklamową na rok i zadaje na nich prowokacyjne pytania szeryfowi (Woody Harrelson) pogrubionym Arialem na czerwonym tle. Samo działanie przypomina raczej nieprzemyślaną decyzję, a już na pewno bez precedensu. Od początku stałem murem za Mildred będąc zawsze zdania, że lepiej robić cokolwiek, niż nic. Jeżeli bowiem coś wybuchnie, to przynajmniej „coś” się stanie, choćby wytrąci wszystkich z letargu. Jednak ani Mildred, ani ja, ani cała zebrana widownia nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw i takiej zmiany zachować u kilku obywateli z lokalnej społeczności.
Trzy billboardy za Ebbing, Missouri Martina McDonagha są bardzo podobne do jego In Bruges (którego jestem wielkim fanem). Po potknięciu jakim było 7 psychopatów miałem obawy o kolejny tytuł, bo pełnometrażowy debiut mógł być przecież szczęściem debiutanta. Jednak Martin McDonagh wrócił, pogłębił i rozszerzył to, co tak doskonale wypracował w In Bruges. Połączył styl błyskotliwej czarnej komedii z ekscentrycznym zachowaniem prosto z kina braci Cohen, a wykończył znanym tylko sobie sposobem na miks idealny oferując publiczności całą gamę emocji. Jest więc przede wszystkim bardzo śmiesznie, a humor wynika z obcowania z filmowymi bohaterami w ich codziennym rozgardiaszu. To zawiązani w swoich życiowych misjach ludzie, pełni sprzeczności, wychodzący z przypisaną rolą na zewnątrz, a w głębi (czasem pod cienką warstwą, nierzadko pod grubymi zwojami, które narosły latami) będąc zupełnie innymi z charakteru. Mildred to terminator klepiący po mordach wszystkich na swojej drodze, a gdy opadnie z sił, to wykończy jeszcze okrutnym (najlepszym) dowcipem. Musi taka być! Straciła dziecko pod domem, w którym nota bene też nigdy nie było kolorowo. Szeryf, ten, który musi teraz codziennie oglądać billboardy z pytaniami skierowanymi pod swoim adresem jest niezmiernie szanowanym człowiekiem. Twardziel o gołębim sercu. Każda postać skrywa swoje drugie oblicze i zakłada maskę zaraz po wyjściu z domu (chociaż zdarza im się nosić ją cały czas). Jest i oficer Jason Dixon (Sam Rockwell), który repetował w akademii policyjnej, naparza czarnoskórych na ulicy, ale i tutaj (gdzieś tam głęboko, bardzo głęboko) potrafi być ludzki. Właśnie przez tak pogłębione cechy charakteru dostaliśmy opowieść pełnokrwistą, gdzie każdy bohater mógłby samodzielnie udźwignąć opowieść. Dla Rockwella (ale i dla Frances McDormand, która w fabule rozpisanej trochę na western leci znienacka bezkompromisowym Eastwoodem) to najlepsze występy od lat. Sam Rockwell tutaj to wyścigowy chart aktorstwa i złodziej scen. Ale scenopisarski kunszt McDonagha polega na tym, że nawet postaci pojawiające się na kilka minut potrafią zainteresować widza.
Czas trwania: 115 min
Gatunek: dramat, komedia
Reżyseria: Martin McDonagh
Scenariusz: Martin McDonagh
Obsada: Frances McDormand, Sam Rockwell, Woody Harrelson, Zeljko Ivanek, Peter Dinklage
Zdjęcia: Ben Davis
Muzyka: Carter Burwell