Doceniam podjęte przez Johna Hyamsa próby wyniesienia filmu akcji na nowy poziom. Na poziom, gdzie czysta, krwawa eksploatacja i kino kopane łączy się z dojrzałą fabułą o dylematach związanych z samo istnieniem jednostki oraz jej kontrolą i manipulacją. Założenie jest świetne i samo w sobie intrygujące. Wyszło nie najgorzej, ale obcowanie z pomysłem na wskroś eksperymentalnym powodowało u mnie uczucie niepewności co do właściwego odbioru seansu. Ostatecznie uważam go raczej za mezalians (chociaż z perspektywami). Do tego wszystkiego Hyams próbował ożenić swój scenopis z motywami z Czasu Apokalipsy Coppoli, co wyszło dość groteskowo, choć miejscami nęcąco.
Zaczyna się wściekle. Do domu Johna (Scott Adkins) wpada ekipa pod dowództwem Luca Deverauxa (Jean-Claude Van Damme). Zabijają mu żonę i córkę, a samego Johna pozostawiają nieprzytomnego na podłodze. Po 9-miesięcznej śpiączce mężczyzna próbuje dojść do prawdy. Po nitce do kłębka eliminując kolejnych oponentów (w zasadzie to sami wychodzą mu na spotkanie) dociera do jądra ciemności. Tak! Hyams biorąc się za bary z arcydziełem Coppoli i przez to poniekąd z opowiadaniem Jospeha Conrada, wykazał się niemałą odwagą. Widz, który chce przede wszystkim oglądać Scotta Adkina łamiącego ręce i nogi musi przechodzić przez halucynogenne tripy, w których Deveraux niczym Walter Kurtz (Marlon Brando) próbuje wygłaszać filozoficzne tyrady o… To naprawdę nie jest istotne, gdyż już sam fakt, że docenisz ten zabieg, powinien twórcy wystarczyć.
Ogląda się to świetnie i koniec końców nie sposób ocenić inaczej kolejnej części Uniwersalnego żołnierza jak przez pryzmat scen akcji. A te są… (głęboki oddech) te są jak najlepsze ciastko z cukierni. Jak dwa takie ciastka. To wypasione, spektakularne, orgiastyczne podejście do martial arts, gdzie na długich ujęciach Adkins przelatuje dosłownie przez kilku oponentów, by pozostawić ich nieruchomych na glebie. Nie tylko akcje „korytarzowe” i sprint przez kilka pomieszczeń są kozackie. Pojedynek jeden na jeden przy użyciu oporządzenia sportowego, gdzie w ruch idą kije baseballowe i odważniki to 10/10 w segmencie kina kopanego. Finałowa walka Adkins vs Van Damme na maczety to już crème de la crème. Scena z ostrzem hamowanym kością w przedramieniu to jakieś kuriozum z jednej strony i szacunek dla choreografa za tak kreatywną podejście z drugiej. Jest brutalnie i jest wulgarnie. To film, gdzie producenci nawet nie pytali o kategorię wiekową odpowiednich instytucji, a sami wystawili najwyższą. Jest ostro i bez trzymanki. Do końca.
Jeżeli czujecie niedosyt w tym gatunku i tęsknicie do soczystych mordobić na ekranie, uderzajcie w ciemno. A ta cała otoczka w kierunku podprogowej manipulacji? Przełkniecie to bez popijania i szanujcie za próbę stworzenia nowego podgatunku filmowego. Polecam.