Ponieważ obejrzałem już prawie wszystkie filmy Bertolucciego, mogę uznać Partnera za jego twórczy poligon doświadczalny. Bertolucci posłużył się nowelą Fiodora Dostojowskiego Sobowtór: poemat petersburski, żeby opowiedzieć o rewolucji, która poniekąd i jego w tym okresie dotyczyła. Rewolucja umysłowa, twórcza. Od Dostojowskiego zaczerpnął pomysł na doppelgangera, czyli sobowtóra i sam zarys pierwszej części historii. Otóż główny bohater filmu Giacobbe (Pierre Clémenti) – człowiek wykształcony, mieszkający na stancji, gdzie jest więcej książek niż mebli, zostaje wyrzucony z przyjęcia profesora. Nie pasuje do reszty. Jest młody, nie ma znaczącego dorobku, publikacji etc. To początek i zarzewie rosnącego buntu. Narodziny rewolucji.
To wydarzenie (rozłożone jednak w czasie) prowadzi do pojawienia się sobowtóra. Najpierw jest głos, później ktoś Giacobba śledzi, w końcu widzi cień i ostatecznie zaczyna współistnieć na tej samej płaszczyźnie. To tylko pretekst i reżyserskie zagranie, by pokazać wszystkie rozterki młodego człowieka.
Nazwałbym ten film alternatywną drogę bohatera do zostania w przyszłości
lawirantem, jak w filmie
Konformista (1970). W finale
Partnera dochodzi do zmiany frontu, bohater(owie) wychodzą przez okno i znikają z kadru. Dla mnie to porzucenie rewolucji i wybór „prostej” drogi. Koniec zabawy i podjęcie decyzji o zostaniu konformistą w świecie podporządkowanym regułom ustanowionym przez większość.
Całość przebiega na tle politycznych zapędów rewolucyjnych (wolny Wietnam) i tutaj Bertolucci nie porzuca swoich lewicowych przekonań. Jego bohater traktuje jednak rewolucję jako próbę zaistnienia, być może również widzi w niej szansę na obalenie istniejącego porządku rzeczy. Jeżeli bowiem wyrzucili go z przyjęcia, na którym nie był godzien przebywać, to wywracając wszystko do góry nogami zrówna się ze swoimi prześladowcami. Bertolucci już w trakcie seansu dojrzewa ze swoją myślą demaskując tym samym śmieszne w gruncie rzeczy oblicze rewolucjonistów walczących „za sprawę” w innym kraju. Życie toczy się dalej. Za kilka dni już nikt nie pamięta o przebiegających ze sztandarami młodych ludziach. Z pewnością wierzą w to co robią i mają zapewne szczere przekonania, jednak ich wpływ na cokolwiek jest znikomy.
Rewolucja w Partnerze nie istnieje tylko w wymiarze politycznym, to także rewolucja przeciwko konsumpcyjnemu trybowi życia (tyrady wygłaszane o proszkach do prania wypadają na statycznym tle jak artystyczny performance). Takich surrealistycznych zabiegów jest w Partnerze bardzo dużo. I rzeczywiście można się tu doszukiwać zagadnienia o wejściu w życiową rolę nie do końca przeznaczoną dla danej osoby. Przemknęła mi niestety ledwie zauważalna muzyka mistrza Morricone. Za to nie sposób nie wspomnieć o pracy operatora Ugo Piccone. Włoch nie dość, że w iście mistrzowski sposób ogarnął zrealizowanie filmu z podwójną rolą Pierra Clémentiego, to wcisnął do obrazu całą masę oryginalnych patentów. Cała scena z „cieniem” to majstersztyk. Obrót kamery wokół własnej osi, który później Storraro wykorzystał w Konformiście i w końcu ujęcia z oryginalnych perspektyw (on i ona na tle szyby autobusu, kamera na podnośniku wznosząca się pod sufit w kierunku symboli wolnego Wietnamu etc.).
Partnera polecam. To prawie twórcze rozdroże i sposobność na zobaczenie w jakim kierunku Bertolucci mógł pójść, gdyby zdecydował się na robienie kina w stylu ze wszech miar awangardowym.
Czas trwania: 105 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Bernardo Bertolucci
Scenariusz: Bernardo Bertolucci, Gianni Amico, Fyodor Dostoevsky (na motywach noweli)
Obsada: Pierre Clémenti
Zdjęcia: Ugo Piccone
Muzyka: Ennio Morricone