Pierwszy samodzielny horror włoskiego mistrza grozy – Mario Bavy i od razu melodia zagrana z wysokiego C. Wprawdzie Bava pełnił już wcześniej rolę współreżysera, na przykład w I Vampiri (1957), jednak to właśnie The Mask of Satan można uznać za jego pełnometrażowy debiut.
The Mask of Satan znane również jako Black Sunday (pod tym tytułem film został wypuszczony w okrojonej wersji na rynek amerykański) rzuca na kolana od pierwszych scen. Przede wszystkim od razu widać, że Bava (tutaj również jako operator) jest w pełni świadomy efektu jaki chciał uzyskać. Pierwsze pięć minut stało się jednocześnie jedną z moich ulubionych sekwencji rozpoczynających filmowe historie. Po tych pierwszych minutach wiadomo dlaczego Bava odrzucił późniejszą propozycję zrealizowania remake’u za amerykańskie pieniądze w kolorze. To właśnie czarno-biały obraz dał taki efekt i genialna wręcz praca ze światłocieniem.
Oto zostajemy wrzuceni w środek krwawego obrządku mającego na celu zgładzenie rzekomej wiedźmy. Pięć minut intensywnej ciężkiej orki. Wielcy, opaśli, półnadzy egzekutorzy w kapturach przywiązują dziewczynę (konkretnie księżniczkę Asę) do skrzyżowanych drewnianych pali. Znakują jak bydło. Pioruny, pochodnie i głośny, wyraźny wyrok padający z ust „kapłana”. Jeżeli widzimy w scenach otwierających akcję pełną takich emocji, nafaszerowaną jednocześnie operatorskimi sztuczkami (a na tamten czas na pewno innowacyjnymi), możemy być spokojni o dalszą część seansu. Dalsza i zarazem główna część akcji rozgrywa się 200 lat po wydarzeniach rozpoczynających film.
Maska Szatana to połączenie czarnej magii z historią wampiryczną. Jest tego sporo, jednak podane w gotyckim sosie smakuje wyśmienicie. Scenariusz jest luźno powiązany z opowiadaniem Nikolaja Gogola Wij (w zasadzie film i pierwowzór literacki łączy zaledwie kila rzeczy) i traktuje o dwójce podróżników wybierających się na lekarski konwent. W wyniku kilku wydarzeń z cyklu „ciekawość to pierwszy stopień do piekła” do życia budzi się skazana na śmierć 200 lat wcześniej Asa szukająca krwawej zemsty.
Maska Szatana to jeden z lepszych debiutów reżyserskich jakie przyszło mi oglądać. Nie sposób oddać w recenzji tego co zrobił Bava jako operator przy niektórych scenach. Oczywiście to wielka zasługa cyfrowej rekonstrukcji, ale nawet i bez niej widać wyraźnie, że każdy element w danej scenie został przygotowany z wielkim pietyzmem. Tu już nie chodzi tylko o scenografię (świetne ruiny kościółka i cmentarz zbudowany podług wizji Giorgio Giovanniego, którego pracę można zobaczyć w Przygodach barona Munchausena Terrego Gilliama). Tu chodzi przede wszystkim o malowane czernią i bielą kadrów na wzór obrazów (tak jak wspomniana w dodatkach scena, gdy doktor Thomas Kruvajan stoi nad stawem). Widać tu wyraźnie, że rzeczywiście Mario Bava mógł aspirować we wczesnych latach do bycia malarzem.
To co było dla mnie jedynym mankamentem w trakcie seansu to okrzyknięta ikoną horroru Barbara Steele. Sama w wywiadzie dołączonym do filmu wspomina, że próbowała swojej aktorskiej grze narzucić pewien brytyjski styl. Dla mnie była to po prostu miejscami niepotrzebna nadekspresja. Zdaję sobie sprawę, że film w latach 60-tych mógł co niektórych widzów wzburzyć okrucieństwem jakie rozgrywało się na ekranie. W wersji na rynek amerykański oprócz najmocniejszej sceny z początkowych sekwencji filmu, która de facto została złagodzona, wycięto jeszcze kilka innych, zahaczających raczej o pewne postawy moralne narzucone przez cenzurę (wycięto m.in scenę pocałunku doktora z księżniczką ponieważ moment ten podpadał pod nekrofilię)
Niespieszna akcja w filmie wcale nie nuży, lecz wprowadza odpowiedni klimat oczekiwania. Dla mnie osobiście cały seans przebiegał fantastycznie, a moment wykorzystania slow-motion przez Bavę w momencie przejazdu karocy jest fantastyczny i odtwarzałem go sobie kilkukrotnie. Chciałem nawet zrobić zrzut i umieścić go w tym poście, ale… stwierdziłem, że musicie zdecydować się na cały seans, by wyłapać takie smaczki. Polecam. A jak na tym tle wypada całe wydanie przygotowane przez firmę Arrow? Miejsca nie starczy na wychwalanie. Zaczynając od samego aspektu poligraficznego (projekt okładki, książeczka z wywiadami, fotosami, grafikami), a skończywszy na dodatkach. Oprócz dwóch filmowych wersji, czyli Black Sunday i The Mask of Satan dostałem jeszcze na dokładkę pełną wersję I Vampiri (którą oczywiście zobaczę i specjalnie dla Was zrecenzuję). To nie wszystko! The Mask of Satan jest jeszcze w wersji z komentarzem Tima Lucasa, krytyka filmowego i twórcy biografii Mario Bavy. Do filmu świetny wstęp stanowi przedmowa filmowego krytyka Alana Jonesa.
Całość doskonale uzupełnia wywiad z Barbarą Steel i oryginalne zwiastuny. Nie muszę chyba wspominać, że odświeżona wersja w obrazie 4K z dwoma ścieżkami dźwiękowymi (oryginalną włoską i angielskim dubbingiem) to chyba standard dla Arrow. Jeżeli ktoś myśli o zakupie filmu, to tylko w takiej wersji.
Film obejrzałem w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Mario Bavę”.
Czas trwania: 87 min
Gatunek: Horror
Reżyseria: Mario Bava
Scenariusz: Ennio De Concini, Mario Serandrei, Mario Bava, Marcello Coscia, Nikolai Gogol (opowiadanie Wij)
Obsada: Barbara Steele, John Richardson
Zdjęcia: Mario Bava
Muzyka: Roberto Nicolosi, Les Baxter (twórca muzyki w wersji na rynek amerykański)