Im Bertolucci starszy, tym częściej zabiera się za filmy o zawiłościach wszelakich związanych z wchodzeniem w wiek dorosły. Tym razem te perturbacje, niezmiernie ważne z punktu widzenia młodego człowieka, pozbawione są jakichkolwiek naleciałości związanych z tłem historycznym – patrz Marzyciele (2003). Jest przede wszystkim szczerze i intymnie.
Głównym bohaterem jest Lorenzo (Jacopo Olmo Antinori) zawieszony jak piłeczka pośrodku stołu w partii ping-ponga pomiędzy ojcem a matką. Obecnie mieszka z matką. Jest introwertycznym nastolatkiem z burzą loków, pryszczami i Boys don’t cry zespołu The Cure w słuchawkach. Jest dobrym człowiekiem, nieco zagubionym, z poczuciem braku przynależności do tu i teraz. Kamera przyłapała go w tym szczególnym momencie, gdy chce uciec, by po prostu być jak najdalej od nich. Od dorosłych. Okazja jest ku temu znakomita. Lorenzo miał jechać na tygodniowy szkolny wyjazd w góry. W góry nie dociera i postanawia przez tydzień rozkoszować się życiem w samotności w zaadoptowanej na ten czas piwnicy w kamienicy, w której mieszka z matką. Daleko więc nie uciekł. Jednak wiecie, że nawet pokój potrafi być azylem, co dopiero mówić o zamkniętej na cztery spusty piwnicy, o której de facto wszyscy już zapomnieli włącznie z dozorcą.
Wybiegając daleko z porównaniem, Bertolucci stworzył w filmie coś na kształt pokoju hotelowego z
Ostatniego tanga w Paryżu (1972), oczywiście bez wszystkich bezeceństw. To po prostu miejsce i ponownie rodzaj portalu, gdzie młodość musi dojść do siebie. Tytuł najnowszego, chociaż już nie tak nowego dramatu Bernarda Bertolucciego do czegoś zobowiązuje. Znamienne jest to, że nie brzmi on „My”, tylko właśnie „Ja i ty”. Zbudowało to pewien słuszny dystans między dwójką bohaterów. Kim więc jest Ona? To drugi biegun zachowań, przyrodnia siostra, która w piwnicy u Lorenza chciałaby przejść samodzielnie detoks. To przykład innej młodości. Takiej, która zbyt szybko została rzucona na głęboką wodę obok szamoczących się „dorosłych” ryb. Po pierwszym nieudanym małżeństwie ojca żyje korzystając z jego pieniędzy, które (jak sama mówi) „płaci, by spłacić swoje sumienie”. Dla Lorenza jest siostrą, której nie miał, zwierciadłem, obrazem osoby, która zdecydowanie zbyt szybko dorosła, brakiem dzieciństwa. A może po prostu krzykiem: „Zobacz! Zawsze musisz dbać o siebie sam! Zobacz jaki świat jest dziwny”.
I tak dzień po dniu, rozmowa po rozmowie stają się sobie bliżsi. Okazuje się, że gdyby dorośli byli bardziej dorośli, to Ja i Ty, czyli Oni mogliby być świetny przyjaciółmi jako przybrane rodzeństwo.
Bertolucci nakręcił jak nie Bertolucci. Gdybym nie wiedział czyj to obraz, stawiałbym na jednego z wielu utalentowanych reżyserów kina niezależnego. Proste formy przekazu, szczera opowieść, akcja rozgrywająca się w kilku pomieszczeniach. Jasne, że Bertolucci już tak kręcił. Rzymska Opowieść (1998) też nie porywała wizualnymi rozwiązaniami. Jednak w Ja i ty Bertolucci poszedł jeszcze dalej, jeżeli chodzi o minimalne zaangażowanie środków artystycznych, które przecież wiemy, że potrafi użyć. Ten powszechnie słabo oceniany film ja mogę polecić. Solidne kino obyczajowe i chociaż temat był już przerobiony na wszystkie sposoby, to miło zobaczyć jak radzą sobie z nim najwięksi w tej branży. Solidne 7/10
Czas trwania: 103 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Bernardo Bertolucci
Scenariusz: Niccolò Ammaniti (powieść), Niccolò Ammaniti, Umberto Contarello, Francesca Marciano, Bernardo Bertolucci
Obsada: Tea Falco, Jacopo Olmo Antinori
Zdjęcia: Fabio Cianchetti
Muzyka: Franco Piersanti