Crimson Peak: Wzgórze Krwi (2015)

Recenzja filmu "Crimson Peak: Wzgórze Krwi" (2015), reż. Guillermo del ToroFilm wizjonerskiego reżysera Guillermo del Toro. Takie zdanie jest zawarte w zapowiedzi do filmu Crimson Peak: Wzgórze Krwi. Dla mnie nie jest wizjonerem, tylko twórcą, który męczy się z narzuconą przez siebie stylistyką. Jednak brnie dalej, bo okrzyknięty wizjonerem brnąć musi. Maluje swoje obrazy w barwach, które już się opatrzyły, zapominając o treści. Opowieść powinna trzymać widza z otwartą buzią po same końcowe napisy. Tymczasem buzi nie przyjdzie nam otworzyć choćby na moment.






Crimson Peak to piękna wydmuszka. Z jednej strony jestem wkurzony, z drugiej zaś nie spodziewając się niczego wielkiego wkurzony być nie powinienem. To tak jakbym był inwestorem, który ładuje ogromną kasę w cyrk licząc na akcje, radość, emocje. Cyrk w końcu postawili. Wbiegam, a tam nic nie ma. Tylko ten piękny, ręcznie tkany namiot.

Wzgórze Krwi to historia o duchach, a raczej z duchami – jak wspomina główna bohaterka Edith Cushing (Mia Wasikowska). Kobieta pracuje w firmie ojca, budowlanego magnata. Będąc pod opieką szanowanego i bogatego obywatela Nowego Jorku ma dużo czasu, który poświęca swojej największej pasji – pisarstwu. To trudny czas dla powieściopisarek, od których oczekuje się, by zatopiły się swoim piórem w romansidła wszelkiej maści. Jednak nie do Jane Austin, a raczej do Mary Sheilley chciałaby być Edith porównywana. Taki też ma być jej debiut. Ma być mrocznie, gotycko i o duchach, a raczej… z duchami jako metaforą.

Recenzja filmu "Crimson Peak: Wzgórze Krwi" (2015), reż. Guillermo del Toro
Guillermo Del Toro bardzo się spieszy. Tak bardzo, że wszystkie „tajemnice” odkrywa w ciągu pierwszych 30 minut filmu. Do Nowego Jorku przybywa rodzeństwo Lucille i Thomas Sharpe (Jessica Chastain i Tom Hiddleston). Jako że zbliżają się już do granicy bankructwa, są co najmniej zdesperowani przy szukaniu funduszy na swój cel. Chcą zainwestować w kopalnię odkrywkową, która może wynieść ponownie nazwisko rodowe Sharpe na piedestał w tej gałęzi przemysłu. Gdyby Crimson Peak był moim pierwszym horrorem, który oglądam, a rodzeństwo Sharpe było pierwszym wykręconym rodzeństwem, które widzę na ekranie, zakochałbym się w tym obrazie. Chcąc być obiektywnym recenzentem być może powinienem odrzucić w kąt to wszystko co widziałem? Nie potrafię…

Wskutek brutalnego morderstwa (głównie przez te sceny film dostał wyższą kategorię wiekową) i kilku innych wydarzeń Edith zostaje żoną Thomasa i razem z rodzeństwem wyjeżdża do rozpadającej się posiadłości Sharpów. Del Toro zatarł z radością ręce: „O tak! Teraz jak już wiecie wszystko, zobaczycie nad czym tak długo pracowałem i na co potrzebowałem 55 milionów dolarów”.

Recenzja filmu "Crimson Peak: Wzgórze Krwi" (2015), reż. Guillermo del Toro
Kostiumy i epoka. Jestem fanem podróży w czasie. Jednak gdybym przeniósł się do epoki wiktoriańskiej, rozpłakałbym się strasznie. Nie trawię tej stylistyki, mody, obyczajów. Edith, która kładzie się do snu w kostiumie, który trzeba zakładać przez 10 minut… Stroje z wyszywanymi wzorami, na które szwaczki poświęcały całe miesiące… No i to błoto, po którym kobiety hasają z połaciami wystających halek, śnieżnobiałych na górze i uwalonych na dole. No cóż… Mam nadzieję, że mój DeLorean będzie sprawny i nigdy nie przeniesie mnie do czasów Jane Austin.

Dom rodzeństwa Sharpów to spełnienie marzeń każdego filmowego scenografa. Tutaj zostały zamknięte wszystkie wizje Del Toro. Dom oddycha, żyje, krwawi. Każdy detal został dopieszczony tak jak dopieszcza się modele szkunerów zamkniętych w butelkach. Ogrom pracy widać w każdym ujęciu. Obrazy, meble, kurz, lampy, tkaniny, rzeźby, drewniane zdobienia na balustradach. To jest piękne. Ludzie odpowiedzialni za to powinni firmować swój dorobek pracą przy tym filmie.

Recenzja filmu "Crimson Peak: Wzgórze Krwi" (2015), reż. Guillermo del Toro
Światło i obraz. Operator Dan Laustsen wie jak okiełznać barwy. Pamiętam jego pracę przy Braterstwie Wilków (2001), które było w estetyce zbliżone do Crimson Peak. Lausten mógł przez to łatwo przenieść swoje doświadczenia na plan filmu Del Toro. Pomogło mu również to co zrobił przy okazji Silent Hill (2006). Horror rozgrywający się w większości scen w ciemności trzeba było odpowiednio sfotografować, by widzowie zobaczyli to co ważne. Dlaczego o tym piszę wskazując na te dwa tytuły? Jeżeli miałbym ocenić Crimson Peak tylko ze względu na obraz i doznania estetyczne, napisałbym arcydzieło. Jeżeli kochacie epokę wiktoriańską i w szczególnym stopniu jesteście wrażliwi na piękno kadrów – musicie iść do kina. Nic lepszego nie dostaniecie w tym roku.

Niestety… nie uświadczyłem nic ponad to. Nic ponad obraz. Jasne, że miło jest, gdy wszystko zostanie odpowiednio przygotowane i opakowane. Jednak tutaj ktoś zapomniał wypełnić formę treścią. Tutaj nie ma nic. Historia rozwiązała się sama na początku, a Guillermo ze swoimi specjalistami od scenografii wesoło hasa po własnym wernisażu. I nie pomoże tutaj zimna Jessica Chastain, która doskonale odnalazła się w gotyckich klimatach. Nie pomoże też tych kilka scen mordów wykonanych z brutalną wirtuozerią. Powtórzę to raz jeszcze: Crimson Peak to piękna wydmuszka. Nie czułem napięcia, nie widziałem pożądania, które według Del Toro powinno wyciekać z historii. Nie czułem strachu, a strach w tym gatunku powinien stać na pierwszym miejscu dla twórcy, podobno wizjonera.

Za seans dziękuję sieci kin:
Cinema City
5/10 - średni

Czas trwania: 119 min
Gatunek: Horror
Reżyseria: Guillermo del Toro
Scenariusz: Guillermo del Toro, Matthew Robbins
Obsada: Mia Wasikowska, Jessica Chastain, Tom Hiddleston
Zdjęcia: Dan Laustsen
Muzyka: Fernando Velázquez