Czego dusza zapragnie nie jest niczym innym, jak kolejną opowieścią o szarym obywatelu, z twarzą podobną zupełnie do nikogo, który w wyniku kosmicznych perturbacji (dosłownie) otrzymuje nadprzyrodzone umiejętności. Jeżeli zaczęliście wertować teraz w pamięci, czy było już coś takiego, to owszem, było. Jeżeli nie dosłownie, jak na przykład Click i robisz co chcesz, to spełniające wymogi wizji świata przywróconego do góry nogami – Było sobie kłamstwo (2009). Ten wspomniany szary człowiek, choć do tej pory mały, złośliwy i nieszczególnie gotowy do roli wybrańca musi wykorzystać nowe umiejętności, bądź specyficzne warunki i udowodnić, że jest dobry i szlachetny.
Skromny nauczyciel Neil Clarke (Simon Pegg) żyje sobie spokojnie w wynajmowanym mieszkaniu w kamienicy. Pracuje w szkole, w której przyszło mu mieć lekcje z uczniami sprzed wizyty Louanne Johnson z Młodych Gniewnych. Ma przyjaciela (dokładnie jednego, też skromnego nauczyciela) i psa Dennisa (głosu użyczył Robin Williams). Żeby dopełnić schemat i nadać słuszny priorytet przyszłym działaniom, Neil jest zakochany w sąsiadce Catherine (Kate Beckinsale). Tej samej, która w alternatywnym świecie zabijała wampiry i wilkołaki (seria Underworld). To tyle jeżeli chodzi o podłoże fabularne. Zakochany bez wzajemności stary kawaler, który zamiast kota ma psa i próbuje napisać książkę odkąd skończył studia, staje się celem ataku kosmitów. Ma być reprezentantem ludzkości, od którego zależeć będzie byt lub niebyt naszej planety.
Oczywiście on sam nic nie wie o swojej misji, tym bardziej mocy, która spłynęła na niego prosto z kosmosu. Od tej pory może sobie życzyć czego dusza zapragnie, a sukces lub porażka zadania jest uzależnione od tego czy Neil będzie czynił dobro, czy też odda się lubieżnemu poznawaniu wszystkiego co stoi po ciemnej stronie mocy.
Absurd? Owszem. Tym bardziej, że odpowiedzialnymi za całokształt są członkowie grupy Monthy Pythona. Terry Jones zajął się reżyserią i jest współscenarzystą, a pozostali – John Cleese, Terry Giliam, Eric Idle, Michael Palin użyczyli głosów „obcym” sprawującym władzę we wszechświecie. Klamrą spinającą komików starej daty z młodszymi w osobach Simona Pegga i Roba Riggle’a jest Eddie Izzard – brytyjski stand-upowiec, którego uwielbiam, a który to jest naturalnym spadkobiercą skeczów latającego cyrku.
Głównym problemem recenzowanego tytułu są absurdalne pomysły, które twórcy postanowili zwizualizować. Nie zrozumcie mnie źle. Ja uwielbiam te wszystkie skecze z budyniem grającym w tenisa na czele, ale hej… To był skecz i komik przebrany za budyń był strzałem w dziesiątkę. Jestem przyzwyczajony do tego, że u Monthy Pythona najważniejsze jest wykorzystywanie wyobraźni widza. Tutaj, gdy do głosu dochodzi CGI i widzę Angoli z wielkimi uszami i płetwami zamiast stóp (dosłowne życzenie z filmu), coś mi nie gra. Wolałbym chyba o tym usłyszeć, niż to zobaczyć.
Film ma dobre tempo, a kolejne życzenia doprowadzają do coraz większych kłopotów. Morał jest tak oczywisty, że chyba nawet nie wypada o tym wspominać. Podejrzewam, że największy ubaw mieli byli absolwenci uczelni z Oxfordu i Cambridge. To właśnie ich duch przelatuje w tą i z powrotem przez cały seans. Oni sami wcielili się w postacie obleśnych obcych wykorzystując autoironię, która w tych scenach jest doskonale wyczuwalna. Jestem przekonany, że specjaliści od CGI dostawali wyraźne wskazówki, by ten zacny kwartet dodatkowo oszpecić i „postarzyć” celem wyniesienia ich na stanowiska mądrych, acz okrutnych sędziów mogących oceniać jakość ziemskich dowcipów. Nawet jeżeli czasy się zmieniają (niestety!), to nie należało za wszelką cenę za nimi gonić w kwestiach realizacji wszystkich gagów. Obraz pomaga zrozumieć dowcip, jednak w szerszym kontekście wykorzystuje naszą percepcję do maksimum i nie pozostawia pola do popisu dla szarych komórek. Szkoda. Plus dla Simona Pegga i reszty obsady za to, że z małpią gracją przedzierali się przez kolejne pomysły producentów.
Czas trwania: 85 min
Gatunek: Komedia
Reżyseria: Terry Jones
Scenariusz: Gavin Scott, Terry Jones
Obsada: Simon Pegg, Kate Beckinsale, Eddie Izzard
Zdjęcia: Peter Hannan
Muzyka: George Fenton