Ostatnio pisałem o Urodzonych Mordercach. Tym razem będzie trochę o ofiarach. Są pewni wykonawcy, których rocznice śmierci celebruję słuchając ich muzyki. Ot, taka forma jakby zapalenia świeczki. Czasami robię to nieświadomie, co ze statystycznego punktu widzenia nie jest przesadnie niezwykłe, wszak wielu świetnych artystów dołączyło do „największej orkiestry świata”. Ostatnio słuchając sobie Temple of the Dog*, zdałem sobie sprawę, że właśnie przypada XXV rocznica śmierci Andrew Wooda, wokalisty Mother Love Bone. Pozwoliłem więc sobie na odrobinę refleksji…
Po głowie wciąż chodziło mi History Repeat Itself z Natural Born Killers i doszedłem do wniosku, że historia faktycznie się powtarza i nie trzeba do tego stuleci. Historia rozkwitu grunge’owej sceny Seattle jest dość podobna do tego co działo się po drugiej stronie globu na black metalowym „podwórku” w Skandynawii, również na początku lat ’90. Porównując – Kurt Cobain (Nirvana) się zastrzelił., a Andrew Wood’a (Mother Love Bone) zabiła jego „dobra” przyjaciółka heroina. Lane Staley (Alice in Chains) opuścił ten świat po wieloletniej walce ze swoimi „demonami”. Per Yngve „Dead” Ohlin (Mayhem) zastrzelił się podobnie jak Kurt. Co więcej był również charyzmatycznym wokalistą, a nawet blondynem. Øystein „Euronymous” Aarseth (Mayhem) został zabity przez swojego „przyjaciela” i podobnie jak Wood nie doczekał ukazania się swojej pierwszej dużej płyty. Jon Nödtveidt (Dissection) również miał swoje demony, które po wielu burzliwych okresach popchnęły go do samobójstwa. Alice In Chains zadedykowało swój pierwszy album Woodowi, a także utwór z drugiego albumu pt. Would?. Dissection swoje demo zadedykowało Deadowi, a swój debiutancki album Euronymousowi. Przypuszczalnie można by się doszukać mnóstwa innych podobieństw…
Uroki epoki. Przedwczesne umieranie było i poniekąd wciąż jest wręcz modne. Pomaga w sprzedaży dotychczasowego dorobku, ułatwia mu utrwalenie się na kartach historii, zapobiega artystycznemu wypaleniu i stworzeniu gniota.
Patrząc na to z dystansu są z tego plusy i minusy, przestrogi jak i inspiracje. Andreas Breivik odsiaduje taki sam wyrok na jaki został skazany wcześniej Varg Vickernes (morderca Euronymousa). Poza tym Skandynawia raczej się uspokoiła. Black metal stał się wręcz komercyjnym produktem eksportowym, zamiast palenia kościołów dziś raczej się już o tym tylko „śpiewa”. Mother Love Bone nie nagrało kolejnej płyty bez Wooda, ale dla balansu świat dostał w zamian świetny album Temple of the Dog i zrodziło się Mookie Blaylock, znane dziś jako Pearl Jam. Smutne rzeczy są czasem bardziej przejmujące niż te radosne. Prawdziwy blues nie rodzi się z sielanki. Życie to niewątpliwie splot upadków i wzlotów. Być może tak już musi być. Może w ten sposób wszechświat próbuję zachować równowagę…
Wracając jednak do tematu soundtracków i poniekąd wciąż w nawiązaniu do powyższych opowieści dziwnej treści. Chciałbym zachęcić Was do sięgnięcia po tło muzyczne filmu Singles. Nie jest to film o powstaniu satanistycznego podziemia w Norwegii i paleniu kościołów będących zabytkami klasy zerowej. Jest to dość przeciętna komedia romantyczna z akcją osadzoną w Seattle, traktująca o perypetiach wymierającego gatunku ludzi zwanych „singlami” (polskie tłumaczenie „samotnicy” wydaje mi się niezbyt odpowiednie, ponieważ ludzie Ci zasadniczo mają przyjaciół. Tak więc zupełnie samotni nie są) której zdecydowanie największym atutem jest soundtrack zawierający prawie kompletną reprezentację najważniejszych wykonawców, charakterystycznych dla tego miejsca i czasu.
Album otwiera Would? Alice in Chains, który jest trudny do jednoznacznej interpretacji. W kontekście tego, że został on stworzony z myślą o zmarłym Andrew Woodzie, wydaje mi się że jego głównym przesłaniem jest aby nie krytykować z automatu rzeczy, których do końca się nie rozumie (coś w rodzaju Walking in My Shoes Depeche Mode).
Oczywiście w kontekście Wooda można tu doszukiwać się związku z narkotykami. Jednakże tekst jest na tyle uniwersalny, że można go odnieść praktycznie do dowolnej innej sfery, np. sercowej w kontekście filmu. Znajdziemy tu również dwie perełki firmowane przez Pearl Jam. Breath, które zostało napisane przez Stone’a Gossarda jeszcze za czasów istnienia Mother Love Bone i powstałe specjalnie z myślą o umieszczeniu w filmie State of Love and Trust.
Oczywiście wspomnianego Mother Love Bone nie mogło tu zabraknąć i pojawia się w postaci epickiego utworu Chloe Dancer/Crown Of Thorns o nierealnej miłości, który świetnie pasuje do historii opowiadanej przez film (i pewnie też z tego względu pojawia się w nim kilkukrotnie). Ponadto mamy tu próbkę niepospolitej rozpiętości tonalnej głosu Chrisa Cornella w zawodzącej, akustycznej balladzie Seasons oraz Birth Ritual w wykonaniu całego Soundgarden.
Przegląd grunge’owej sceny dopełniają świetne utwory Mudhoney, Screaming Trees i The Smashing Pumpkins. Zabrakło tylko Nirvany, której Smells Like Teen Spirit pierwotnie miało się tu znaleźć, jednak kosmiczne opłaty licencyjne to uniemożliwiły. Mamy za to akustyczny cover Led Zeppelin (prawdopodobnie jednej z największych inspiracji dla powyższych zespołów) Battle of Evermore w wykonaniu pań z zespołu Heart, w tym wypadku pod szyldem The Lovemongers oraz balladę May This Be Love najsłynniejszego muzyka wszech czasów pochodzącego z Seattle czyli Jimmiego Hendrixa. Jako, że film to zasadniczo komedia romantyczna mamy tu jeszcze dwa kawałki, które moim zdaniem są raczej mainstreamowym wypełniaczem typu „pitu-pitu” w wykonaniu Paula Westerberga, co oczywiście nie znaczy, że nie mogą się one komuś podobać. Osobiście uważam, że na płytce powinno się jeszcze znaleźć She Sells Sanctuary grupy The Cult, aczkolwiek o tym mogły również przesądzić kwestie licencyjne.
1. Would? – Alice in Chains
2. Breath – Pearl Jam
3. Seasons – Chris Cornell
4. Dyslexic Heart – Paul Westerberg
5. The Battle of Evermore – (Led Zeppelin cover) The Lovemongers
6. Chloe Dancer/Crown of Thorns – Mother Love Bone
7. Birth Ritual – Soundgarden
8. State of Love and Trust – Pearl Jam
9. Overblown – Mudhoney
10. Waiting for Somebody – Paul Westerberg
11. May This Be Love – The Jimi Hendrix Experience
12. Nearly Lost You – Screaming Trees
13. Drown – The Smashing Pumpkins
W filmie pojawiają się muzycy Alice in Chains, Soundgarden i Pearl Jam co z pewnością jest gratką dla fanów. Dla pozostałych może to być przyjemna, lekko strawna, nostalgiczna podróż do czasów kineskopowych ekranów, słuchawek telefonicznych z kablem, w których ludzie wysyłali sobie kartki pocztowe. Sam soundtrack to świetne ponadczasowe utwory, które jednym mogą odświeżyć miłe wspomnienia minionych czasów, a innym pasować do obecnej rzeczywistości. Poza tym dzisiaj jest odpowiedni dzień, żeby zapalić muzyczną świeczkę choć jednemu z wspomnianych artystów…
Ja z pewnością zapalę dwie.
„If I would, could you?”
*Temple of the Dog – projekt dedykowany pamięci Andrew Wooda z udziałem muzyków Mother Love Bone: Stone’a Gossard’a i Jeffa’a Amenta oraz Eddiego Vedder’a (którzy później wspólnie stworzyli Pearl Jam, a także Chrisa Cornella (przyjaciel Wood’a, roommate) z Soundgarden.
Viper